No to
lipa, już nikt nic nie wie. Najpotężniejszy, jeszcze tak niedawno się wydawało,
człowiek kraju nad Wisłą tak się zakręcił, że stracił kontrolę nad swoimi
emocjami i emocjami swoich podwładnych. Zaczyna się symboliczny exodus.
Dziesięć plag nawiedziło to zdezorientowane społeczeństwo: plaga murzyńskości,
plaga nepotyzmu, plaga czystek medialnych, plaga delegalizacji aborcji, plaga
końskich śmierci, plaga kornika białowieskiego, plaga inwigilacji, plaga
wykluczenia uchodźców, plaga zmian w edukacji i ostatecznie plaga zemsty na
wszystkich znienawidzonych. Oto polskie plagi, które są symbolicznym
początkiem.
Exodus to
wędrówka dość długa, nawet taki symboliczny exodus będzie trwać długie lata.
Brak kompetencji i lizusostwo, które stały się w krótkim czasie nowym
standardem życia społecznego trudno będzie wytępić. Osoby, które teraz dobrały
się do strategicznych stanowisk państwowych zrobią jeszcze wiele szkód zanim
ktoś rozsądny zacznie po nich sprzątać. Czas leci. Wpadamy w orbitę wpływów
sąsiada ze Wschodu i znowu będziemy musieli pogodzić się z przepaścią
cywilizacyjną jaka nas dzieli od Zachodu.
Takiej lipy politycznej nie było od dziesięciu lat. Wtedy to, co się stało było groteskowe. Jakieś genialne zagranie strategiczne skończyło się katastrofą, na szczęście tylko, partyjną. Teraz katastrofa w skali całego państwa jest już przesądzona. Trudno jednocześnie być narodem wybranym i narodem ciemiężycielskim, jednak to możliwe jest kiedy stery państwa są w rękach człowieka o podwójnej naturze - szkoda tylko, że nie ma na imię Janus.
Nic nie wychodzi. Wszystko idzie w ruinę. Hasła wyborcze przestają zionąć swoją mocą. Ludzie, tak zwany naród patrzy w twarz kolosa na glinianych nogach, który giba się siłą woli prezesa. Giba się i giba, i nie może paść. Dobrze, że nasz prezes narodowy nie jest Fidelem Castro, bo gibanie trwałoby 40 lat. Na takie długie gibanie przydałyby się tony leczniczej marihuany, żeby to przeżyć. Póki co nie ma, ale nie ma też lipy. Trzeba to jak najszybciej skończyć.
Takiej lipy politycznej nie było od dziesięciu lat. Wtedy to, co się stało było groteskowe. Jakieś genialne zagranie strategiczne skończyło się katastrofą, na szczęście tylko, partyjną. Teraz katastrofa w skali całego państwa jest już przesądzona. Trudno jednocześnie być narodem wybranym i narodem ciemiężycielskim, jednak to możliwe jest kiedy stery państwa są w rękach człowieka o podwójnej naturze - szkoda tylko, że nie ma na imię Janus.
Nic nie wychodzi. Wszystko idzie w ruinę. Hasła wyborcze przestają zionąć swoją mocą. Ludzie, tak zwany naród patrzy w twarz kolosa na glinianych nogach, który giba się siłą woli prezesa. Giba się i giba, i nie może paść. Dobrze, że nasz prezes narodowy nie jest Fidelem Castro, bo gibanie trwałoby 40 lat. Na takie długie gibanie przydałyby się tony leczniczej marihuany, żeby to przeżyć. Póki co nie ma, ale nie ma też lipy. Trzeba to jak najszybciej skończyć.
Lipa w wydaniu politycznym to katastrofa!
OdpowiedzUsuń