piątek, 29 kwietnia 2016

Dziennik oblężonego Krakowa 2016. Premier też można...

Drogi Panie Prezesie, świat do Pana krzyczy: Ratunku! Zbuntowana wiosna - wczoraj deszcz, dzisiaj słońce gorące. Żadnego porządku, żadnej kontroli. Bez Pana nie ma żadnej nadziei. Nie wiem czy wyjść z domu i kiedy, nie wiem jak się ubrać. Nie wiem kto jest kto. Nawet ten sąsiad, który się uśmiecha szczerząc zęby, dzień dobry panu mówi, a ja wiem co on sobie myśli. On chce utopić mnie w łyżce wody! Panie Prezesie świat jest przeciwko nam, ale jesteśmy silni, bo jesteśmy Polakami, prawdziwymi Polakami, a nie żadnymi przebierańcami, donosicielami. Buczy mi w uszach i wyrywa się z piersi, cała Polska z was się śmieje komuniści i złodzieje. Trzymają mnie na duchu Pańskie słowa prawdy, jedynej prawdy jaka była, jest i będzie. I dobrze, że Pan dyscyplinuje swoich żołnierzy, bo dyscypliny nigdy dość. Na polu bitwy trzeba dyscyplinować generałów, a w rządzie trzeba czasami opieprzyć premiera. To mi się bardzo podoba, Panie Prezesie. Nie ma świętych krów. Jeszcze musi Pan obsztorcować pana Zbynia, bo ostatnio nic o nim nie słychać, tak jakby się zapadł pod ziemię albo był zajęty remontem mieszkania w Nowym Sączu.

Panie Prezesie, tu na miejscu, u nas, w Krakowie nadal nie jest łatwo. Zewsząd dochodzą wrogie odgłosy. Miejsce mojej obserwacji wydaje mi trochę spalone. Dzisiaj na moim placu chyba sprzedawcy zamienili się miejscami (Pan Prezes wie, że specjalnie mówię półsłówkami, żeby w razie gdyby list dostał się w niepowołane ręce to, żeby wrodzy kryptolodzy połamali sobie zęby na tym kodzie). Zawsze tam gdzie są kwiaty dzisiaj podejrzany powiesił letnie sukienki. To musi być jakiś znak dla nich. Kiedy podszedłem i chciałem jak zwykle podsłuchać oni urwali rozmowę na proszę bardzo. Oj, to nie jest normalne. A potem sprzedawca zaczął mówić z obcym akcentem. Nie przechytrzy mnie Niemiec, który udaje ukraiński akcent, bo to są wysłannicy wrogów Polski finansowani przez masonerię z Brukseli! Panie Prezesie, wytrzymałem i schowany za męskie reformy słuchałem uważnie.
- I widzi pan, złotówka spada, a jak tak dalej pójdzie to...
- No tak, jak tak dalej pójdzie to będzie jak kiedyś, dwa miesiące pracy Ameryce i cały rok bimbania w Polsce.
- A żebyś pan wiedział, że i tak może być. Że gospodarka tego nie wytrzyma.
- Proszę panią to jest pewne jak dwa razy dwa.

Wyskoczyłem z impetem z ukrycia i przerwałem im tą zdradliwą pogawędkę. Jesteśmy w Krakowie bez przerwy oblężeni przez tych szubrawców, którzy nie wierzą w Pana, Pani Prezesie. Uciekłem stamtąd, żeby już tego nie słuchać i nie pozwolić na ranienie moich głębokich uczuć do ojczyzny naszej i rodaków, i narodu naszego, który za Panem murem stoi.

 
I jeszcze jedno Panie Prezesie, wyrzucić na łeb na szyję tą całą Komisję Wenecją, bo oni panoszą się w naszym kraju jak u siebie w tej całej Wenecji. Jak trzeba będzie to ich na gondolach wywieziemy. Niech całe dobro świata spłynie na Pana, Panie Prezesie i niech Pan trwa na wieki wieków, bo bez Pana to jak tego ojca jedynego.

środa, 20 kwietnia 2016

Czy pat polityczny jest nudny?

Pojęcie pata do świata polityki zostało zapożyczone z szachów. Fakt braku możliwości ruchu jednego z graczy  różnie bywał interpretowany. Należało ustalić, który z graczy wygrał, który przegrał lub uznać wynik remisowy. Od początku XIX wieku przyjmuje się, że pat kończy partię remisem. Natomiast analogicznie w grze politycznej pat nigdy nie jest interpretowany jako remis. Najsławniejszy pat polityczny w historii XX wieku - zimna wojna, trwająca od 1947 do 1991 roku została nierozstrzygnięta i obie strony konfliktu uzurpują sobie tytuł zwycięzcy. Konsekwencje tego stanu politycznego są odczuwalne do dziś.

Obecnie w kraju nad Wisłą od kilku tygodni trwa pat polityczny związany z najważniejszą instytucją sądowniczą. Jedna strona - atakująca, chciała prostymi narzędziami politycznymi podporządkować sobie instytucję, druga strona - broniąca, użyła narzędzi prawnych do walki politycznej. Gdybyśmy jeszcze do tej mieszanki dodali fakt, że obydwie strony wyznają różne wartości moralne i różne tradycje polityczne - sprawa wydaje się nierozwiązywalna. Pat polityczny jest męczący, bo napięcie wokół niego powstałe staje się nieznośne, a potem nijakie. Jakby to powiedział kanclerz Bismarck: Niech się krowy pasą.

Wróćmy do szachów i do najczęstszej sytuacji patowej. Na szachownicy pozostają dwa króle i pion. Gracz mający piona stara się doprowadzić go do ostatniej linii i wymienić na hetmana, gracz bez piona broni pola zmiany tak skutecznie, że pozostaje bez ruchu. W grze politycznej taka sytuacja jest interpretowana inaczej. Po pierwsze jeśli na szachownicy politycznej pozostają króle z jednym pionem to znaczy, że cała armia figur wcześniej została wybita przez przeciwnika - to oznacza zapaść polityczną. Po drugie pat polityczny świadczy o braku umiejętności przewidywania jednej i drugiej strony - to oznacza, że mamy do czynienia z kiepskimi politykami lub nadmiernie powodowanymi własnymi ambicjami. Po trzecie w końcu, pat polityczny zawsze przynosi złe konsekwencje nie tylko dla samych graczy, ale dla ludzi, którzy są ofiarami tej gry.


Gra w szachy trwa, wbrew pozorom, szybko. Czasami po dwóch godzinach docieramy do końca rozgrywki, czasami szybciej. Gratulujemy sobie zwycięstwa lub jesteśmy zadowoleni z remisu. Ustawiamy figury ponownie w gotowości do następnej partii i rozpoczynamy nową grę. W grze politycznej pat trwa uciążliwie długo. Widzowie spoglądający na rozgrywkę są znużeni monotonią i brakiem inicjatywy. Gdyby można było zastosować przepisy sportowe to gry politycznej należałoby zdyskwalifikować drużyny i dać grać innym. Niestety polityka jest wypełniona złymi emocjami powstałymi na skutek uderzenia wody sodowej do głowy po objęciu władzy i dopóki bąbelki będą bulgotać dopóty nie będzie nudno.

wtorek, 19 kwietnia 2016

Gdzie schowało się piękno polityki?

Polityka w starożytnej Grecji była domeną ludzi mądrych i nieskrępowanych ideologiami. Ateny - stolica demokracji, słynęły z rządów, które były akceptowane przez większość obywateli i stawały się przykładem dla innych miast-państw. Rządy Peryklesa stanowiły szczególny okres wielkiego rozkwitu demokracji i kultury politycznej. W tym czasie polityka pełna była harmonii, stosowności, umiaru i użyteczności. Jeśli moglibyśmy użyć kategorii estetycznej do opisana naszego przedmiotu stwierdzilibyśmy: To była piękna polityka.
Na czym polegało piękno ówczesnej polityki? 


Warunkami koniecznymi powstania piękna w polityce są: postać wielkiego polityka, doskonałego mówcy oraz szlachetność jego czynów, które w kontekście historycznym są oceniane jednoznacznie. Grecy mieli Peryklesa - wielkiego mówcę i reformatora z wielkim dokonaniami, Rzymianie - Cycerona, którego do tej pory pamiętamy jako autora słów: większa jest trwałość dowcipu niż siły, więc chętnie oddałby dwa militarne triumfy za dobrze ułożoną mowę, Francuzi mieli swojego Napoleona, Niemcy Bismarcka, Polacy - Piłsudskiego. Jednak w czasach nowożytnych postaci wielkich polityków stawały się coraz mniej, by tak rzec, klarowne, coraz bardziej kontrowersyjne. Piękno polityki Bismarcka - tak oczywiste dla Niemców, dla Polaków może wydawać się niepiękne. Piękno polityki Piłsudskiego może dla nacjonalistów nie okazać się piękne.

Współczesne spory polityczne, zwłaszcza te w kraju nad Wisłą, niewiele mają wspólnego z pięknem. Brakuje wielkich mówców, którzy wbrew regule zwięźle i na temat potrafiliby porwać za sobą tłumy, przy okazji zrobić coś dobrego dla kraju. Rolę mówców przejęło w całości public relation - potężne sito mielące setki informacji. Jedynymi politykami, którzy mogą powiedzieć coś spontanicznie są przywódcy partii politycznych. I choć wśród nich jest również piosenkarz, raczej śpiewająco wypowiedzi liderów politycznych nie wypadają.

Ostatnie polskie piękno polityczne objawiło się dwadzieścia siedem lat temu, kiedy na mównicę połączonych izb Kongresu Stanów Zjednoczonych wszedł człowiek z wąsem i przemówił: My naród! I dalej: Walka Solidarności po długich latach przyniosła owoce, które każdy może zobaczyć na własne oczy. Wskazała kierunek, sposób działania, które obecnie mają wpływ na miliony ludzi na całym świecie. W tym momencie wszyscy wiedzieli, że dzieje się historia, że nic już nie zmieni wielkiego dzieła, do którego doprowadziliśmy  - bezkrwawego upadku komunizmu.

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Dlaczego politycy kpią i kipią?

Kpina to potężne narzędzie w komunikacji międzyludzkiej. Działa jak młot, który może wbić w ziemię gracza politycznego. Zdarza się czasami, że błyskotliwa odpowiedź adresata kpiny zmiata z powierzchni ziemi nadawcę. Musimy, jednak pamiętać, że kpina zakłada w sposób ścisły rozumienie słów i zdań wypowiadanych przez kpiarza. Od strony językowej kpina jest wyrazem wyższej kultury języka, od strony psychologicznej jest przejawem agresji. W grze politycznej przede wszystkim liczy się język.  

Przy stole rodzinnym kpimy sobie z siebie. Jeśli chcemy dać wyraz swojemu zdziwieniu, zaskoczeniu czy wręcz dezaprobacie - żartujemy wyrażając swoje lekceważenie. To lekceważenie zazwyczaj ma charakter nieosobisty. Kpimy sobie z kogoś kto spadł z drabiny (nie wyrządził sobie krzywdy), ale tak naprawdę myślimy o zabawnym zdarzeniu; osobę raczej traktujemy jako dodatek do komicznej sytuacji - napiętnujemy cechę nieuważności lub roztargnienia. W grze politycznej nie da się tego powtórzyć, ponieważ w grze politycznej kpiny dotyczą tylko osób. Celem kpiny politycznej jest konkretny ktoś


W styczniu 2016 roku jedna z telewizji niemieckich wyemitowała program kabaretowy, w którym prowadzący zakpił sobie ze znanego polskiego polityka: to jednojajowy bliźniak. Drugie jajo kilka lat temu spadło i rozbiło się. Kpina to niewybredna, trzeba jednak przyznać, że pomimo swojego nieobyczajnego charakteru jest prawdziwa. Ta kpina spełnia podstawową rolę, a mianowicie wyraża lekceważenie adresata. Ważne podkreślenia jest również to, że wyrażona została przy pomocy figur retorycznych: porównania i przenośni. 

Kilka dni wcześniej jeden z marszałków Sejmu próbował zakpić sobie z polityka europejskiego: Postuluję sankcje wobec pana … i postuluję, żebyśmy mieli w głębokim poważaniu to, co po raz kolejny ten polityk bełkocze. Tutaj kpina zawarta jest w jednym wyrazie bełkocze. Z punktu widzenia gry politycznej, która jak wcześniej uznaliśmy, jest rodzajem gry językowej ta kpina jest bardzo niskich lotów. Ta sama osoba używa, jak zauważyliśmy, jednej tylko figury retorycznej: hiperboli.

Używanie kpiny w grze politycznej nie jest łatwe. Złe użycie kpiny demaskuje nadawcę jako osobę niekompetentną językowo, co oczywiście nie znaczy, że nieodpowiednią do uczestnictwa w grze politycznej, przecież wiemy, że w grze dużo ważniejsze są emocje niż poprawnie skonstruowana wypowiedź. Kpina jest bronią obosieczną. Trzeba umieć się nią posługiwać, żeby grać ładną melodię polityczną. A kiedy ta melodia jest prawdziwa to wtedy w oczy kole. Z drugiej strony kruk krukowi oka nie wykole. :-)

sobota, 16 kwietnia 2016

Dlaczego polityk musi być moralny?

W grze politycznej najczęściej na pierwszy ogień idzie moralność uczestnika gry. W całej plejadzie zdań warunkowych często używanych przez polityków nagięcie do czegoś lub przegięcie czegoś to chleb powszedni. Jeżeli zrobisz dla mnie to, to dostaniesz... Jeżeli odpuścisz, to w zamian otrzymasz… Nie wychylaj się z tym wnioskiem, bo… Musisz teraz powiedzieć, że… albo inaczej… Kto ogląda serial Domek z kart - wie o co chodzi. Rzecz jasna handel polityczny, czy negocjacje nie zawsze mają na celu nagięcie kręgosłupa moralnego, ale przeważnie ocierają się o niego. Trudna to sztuka trwać przy własnych wartościach i umieć dogadać się z kimś zupełnie różnym. Do tego trzeba mieć odwagę bycia prawdziwym, to znaczy odwagę do przyznania się do błędu i odwagę do zwyciężania. Większość graczy politycznych to przerasta i wybierają inne ścieżki. 


Zazwyczaj w polityce obserwujemy syndrom dojścia do władzy. Był człowiek, który godnie nas reprezentował, społecznik, otwarty na ludzi, uprzejmy, kulturalny, kiedy tylko siadł na krześle władzy, z którego mógł decydować o wielu nieznanych mu do tej pory sprawach - stał się graczem politycznym, dla którego wcześniejsze wartości zniknęły, ponieważ pojawiły się nowe. To wszystko w jednym zdaniu - szybko i sprawnie. Innymi słowy krzesło zmieniło jego kręgosłup moralny na elastyczny i niełamliwy. Wyjątków od tej reguły należy szukać ze świecą - ot, tak natura ludzka.  

Najbardziej perfidnym z ludzkiego punktu widzenia są gracze polityczni, którzy z góry określają wartości moralne jako karty przetargowe na drodze swojej iście historycznej kariery politycznej. To nazywa się hipokryzją polityczną, ale o tym kiedy indziej. Taki gracz ustala sobie często (jeśli jest w miarę inteligentny)   wartość, która na drabinie społecznych wartości stoi bardzo wysoko i robi wszystko w imię tej jednej jedynej. Są tacy gracze, którzy dla "Polski" poświęcają swój czas, tworzą dla ludzi kasy oszczędnościowe, w pocie czoło zbierają pieniądze i całymi nocami obmyślają co zrobić, żeby nikt nie zobaczył jak przekładają pieniądze do własnej kieszeni. Robią to dla "Polski", bo termin "Polska" to przez przypadek nazwa kraju nad Wisłą. Realnie istnieją dla nich tylko ich własne interesy, nominalnie harują dla "Polski".

Czasami zdarza się, że polityk staje się niewolnikiem własnej moralności. W cywilnym świecie nazywa się to po prostu moralizmem. Przed moralizmem przestrzegają wykształceni duchowni, bo wiedzą, że skrajne potraktowanie jakichkolwiek wartości w życiu prowadzi do choroby. Jasno wypowiadał się o tym ksiądz Tischner. Polityk, który wpadnie w sidła moralności postrzega świat przez filtr zasad moralnych. Groteskowe jest widzenie na przykład zakładu produkującego opony do traktorów jako przedmiotu moralnego, ale niestety niektórzy tak mają. Inni moralizują i stają się mędrcami narodowymi. I zazwyczaj są to gracze polityczni zagubieni, ponieważ ich odrealnienie jest procesem nieodwracalnym.

Moralność polityka nie różni się od moralności szarego człowieka. Jeśli zaś różni się od zwykłej moralności opartej na prostych zasadach tym gorzej dla elektoratu, który takiego gracza wybrał.

piątek, 15 kwietnia 2016

Czym jest gilotyna zwana zdradą polityczną?

Zanim zaczniemy głęboko analizować czym zdrada polityczna jest, a czym nie jest, przyjrzyjmy się dwóm politykom Kowalskiemu i Nowakowi. W drugim dziesięcioleciu XX wieku w kraju nad Wołgą pewien młody aktywista Kowalski zakochał się w ślicznej kobiecie. Przynosił jej do więzienia ciepłe ubranie i smaczne jedzenie. Jeden z jego towarzyszy zauważył słabość i zaczął Kowalskiego szantażować. Kowalski myśląc o lepszej przyszłości, uwolnił kobietę i chciał z nią uciec za granicę. Został złapany i ukarany. Wyrok brzmiał: Za zdradę narodu… 

Na początku XXI wieku doskonale zapowiadający się humanista Nowak, postanowił w kraju nad Wisłą poświęcić się polityce. Uzasadnił, jako osoba już publiczna, że dobro społeczne leży mu na sercu i chce reprezentować część społeczeństwa, która wyznaje podobne wartości. Nowak związał się z partią, która umożliwiła mu bardzo dobry start - został ministrem. Po kilku latach znalazł się w partii, która reprezentowała przeciwne wartości. Jego elektorat również się zmienił. Nowak zdążył jeszcze utworzyć swoją partię, której nazwy raczej nikt nie pamięta. Nowak zaczął pełnić ważną funkcję państwową. Czy Nowak dopuścił się zdrady? 

  
Znamy kilka kontekstów zdrady, na przykład zdrada na wojnie, zdrada małżeńska, zdrada Judasza. Potrafimy wyobrazić sobie społeczne uzasadnienie kary za zdradę. Chcemy jednak, żeby zdrada była czymś wyraźniejszym, czymś więcej - ostatecznością w warunkach pokoju. Za cholerę jednak nie dajemy sobie rady ze zrozumieniem zdrady politycznej w warunkach stanu braku otwartej wojny. Zdrada w wymiarze politycznym nie jest zgodnie z definicją świadomym i intencjonalnym zawiedzeniem zaufania i narażeniem na straty, ale figurą retoryczną - gilotyną retoryczną, pod którą można schować emocjonalną nienawiść do przeciwnej opcji politycznej.  Bo zdradą może być wszystko i nic.

W demokracji zdrada polityczna nie ma żadnego znaczenia realnego. Mechanizm demokracji zakłada kontrolę nad państwem wielu instytucji, dzięki której wykluczona jest zdrada w znaczeniu wojennym. Nawet zdrada stanu, jeśli nie kończy się uszczupleniem terytorialnym ani śmiercią polityków w znaczeniu politycznym nadal pozostaje tylko narzędziem gry politycznej.

Jednak kiedy zniszczy się instytucje kontrolujące demokrację w państwie, czyli między innymi trójpodział władzy, wtedy demokracja umiera, rodzi się inny system ustrojowy i zdrada nabiera takiego znaczenia jak w czasach rewolucji sprzed prawie stu lat.

środa, 13 kwietnia 2016

Jak wyglądają kary polityczne?

W grze politycznej podobnie jak w każdej innej grze społecznej za łamanie reguł otrzymuje się karę. Kara jest dotkliwą sankcją (w systemie prawnym), która powinna ukaranego albo postawić do pionu, albo tak mu dopiec, żeby nigdy się nie podniósł. Teoretycznie politycy za niestosowanie się do reguł gry również powinni ponosić karę. W takim razie jak ustalić rodzaj kary, jeśli scena polityczna jest podzielona na dwie części i w każdej obowiązują inne reguły gry. Czy rozstrzygnięcie problemu jest niemożliwe? Kiedy nie ma żadnych norm do przestrzegania - to wolno wszystko - zasady gry politycznej ustalane są przez jedną osobę. Pozostaje tylko głęboka wiara w nieomylność i uczciwość wszechwładnego. Biedne społeczeństwo kraju między Bugiem i Odrą w takiej sytuacji właśnie tkwi.

Kara jest pojęciem najlepiej zdefiniowanym w systemach prawnych. Niektórzy nawet twierdzą, że system prawny opiera się na karze. W poważniejszej refleksji kara jest bytem rzeczywistym, pierwotnym elementem życia społecznego. Innymi słowy bez kary nie ma społeczeństwa. Kara musi być i kara jest po to, żeby się jej bać. 





W grze politycznej kara nie działa. Nawet badacze problemu niechętnie publikują swoje wyniki. Kara polityczna jest, by tak rzec, tematem tabu - albo tak się tylko wydaje. Próbują nieliczni. Próbują Niemcy.
W książce Endstation Rücktritt!? Warum deutsche Politiker einpacken dwaj niemieccy socjologowie Pascal Beuckner i Frank Überall opisują na przykładzie niemieckim upadki polityków po roku 1949. Lektura obfituje w przykłady kar zastosowanych dla polityków. Najgorszą karą jest ustąpienie i odejście z polityki. Potem czasami zdarzają się kary z kodeksu cywilnego lub karnego. Za działalność polityczną karą jest potępienie społeczne.

W potocznym rozumieniu karami dla polityków są: odejście z polityki na zawsze albo na kilka dni. 

W starożytności karą, między innymi za złe uprawienie polityki, było wygnanie. Wyrok pozbawiał czci i honoru oraz najczęściej dopuszczał bezkarne zabicie banity, gdyby pojawił się na terytorium swego kraju. Banicja to nic innego jak nieinwazyjne oczyszczenie z toksyny. Możemy sobie pogdybać jak wyglądałby kraj, który banicję wprowadziłby 20 lat temu.  Kara obowiązywałaby dla tych polityków, którzy w oczach większości rodaków widziani byli za niebezpiecznych i niewiarygodnych. Gdyby tak było… Można pomarzyć. Jeden z wielkich prezesów odpoczywałby od przynajmniej 10 lat na Kurylach.

wtorek, 12 kwietnia 2016

Nie ma lipy, trzeba się za to zabrać.

No to lipa, już nikt nic nie wie. Najpotężniejszy, jeszcze tak niedawno się wydawało, człowiek kraju nad Wisłą tak się zakręcił, że stracił kontrolę nad swoimi emocjami i emocjami swoich podwładnych. Zaczyna się symboliczny exodus. Dziesięć plag nawiedziło to zdezorientowane społeczeństwo: plaga murzyńskości, plaga nepotyzmu, plaga czystek medialnych, plaga delegalizacji aborcji, plaga końskich śmierci, plaga kornika białowieskiego, plaga inwigilacji, plaga wykluczenia uchodźców, plaga zmian w edukacji i ostatecznie plaga zemsty na wszystkich znienawidzonych. Oto polskie plagi, które są symbolicznym początkiem. 



Exodus to wędrówka dość długa, nawet taki symboliczny exodus będzie trwać długie lata. Brak kompetencji i lizusostwo, które stały się w krótkim czasie nowym standardem życia społecznego trudno będzie wytępić. Osoby, które teraz dobrały się do strategicznych stanowisk państwowych zrobią jeszcze wiele szkód zanim ktoś rozsądny zacznie po nich sprzątać. Czas leci. Wpadamy w orbitę wpływów sąsiada ze Wschodu i znowu będziemy musieli pogodzić się z przepaścią cywilizacyjną jaka nas dzieli od Zachodu.

Takiej lipy politycznej nie było od dziesięciu lat. Wtedy to, co się stało było groteskowe. Jakieś genialne zagranie strategiczne skończyło się katastrofą, na szczęście tylko, partyjną. Teraz katastrofa w skali całego państwa jest już przesądzona. Trudno jednocześnie być narodem wybranym i narodem ciemiężycielskim, jednak to możliwe jest kiedy stery państwa są w rękach człowieka o podwójnej naturze - szkoda tylko, że nie ma na imię Janus.

Nic nie wychodzi. Wszystko idzie w ruinę. Hasła wyborcze przestają zionąć swoją mocą. Ludzie, tak zwany naród patrzy w twarz kolosa na glinianych nogach, który giba się siłą woli prezesa. Giba się i giba, i nie może paść. Dobrze, że nasz prezes narodowy nie jest Fidelem Castro, bo gibanie trwałoby 40 lat. Na takie długie gibanie przydałyby się tony leczniczej marihuany, żeby to przeżyć. Póki co nie ma, ale nie ma też lipy. Trzeba to jak najszybciej skończyć.

Dziennik oblężonego Krakowa 2016. Dzień Lotnictwa i Kosmonautyki.

Panie Prezesie, nie wybaczymy komunistom, że zniszczyli nam kraj. Muszą za to zapłacić. Panoszyli się przez 25 lat i teraz jeszcze chcą zniszczyć dobre imię bohaterów. Wiem co się dzieje w Warszawie. Tam trwa prawdziwa wojna podjazdowa. Ta kłamliwa agentka niemiecka jeszcze niedawno broniła pomnika Berlinga - agenta NKWD, a teraz robi wszytko, żeby przed Pałacem Prezydenckim nie postawić pomnika Wielkiego Polaka. Hańba. Jak ona się nie wstydzi? Panie Prezesie, proszę mi wybaczyć, ale zęby mi zgrzytają z wściekłości kiedy na to patrzę. Wierzę, że się Pan z tym załatwi szybko i sprawnie. Jeśli będzie taka potrzeba to pomodlę się za Pana w intencji siły pokonywania przeszkód. Jesteśmy razem. 



Dzisiaj jest dzień kiedy komuniści wysłali w kosmos pierwszego człowieka. Lepiej o tym nie pamiętać, bo kto wie czy to prawda, czy zmyślone wszystko jest. Gdyby to nasz minister obrony wziął w swoje ręce to wyszłoby szydło z worka. Przekonalibyśmy się, kto za tym wszystkim stał. Ale do rzeczy, bo chcę powiedzieć jak jest.

Wcześnie rano sprawdziłem atmosferę panującą na placu. Jak zwykle nie dałem po sobie poznać, że inwigiluję każdego z osobna. W nocy trochę padało i część mojego płaszcza, ta ciągnąca się po ziemi, bardzo się zmoczyła. To nie szkodzi. Ważniejsze są obserwacje. Szkoda, że nie mam żadnej kamerki ani podsłuchu. Jestem przekonany, że zostanę dobrze zaopatrzony jak tylko zgłoszę się do oddziałów obrony terytorialnej. Póki co usłyszałem jak starsza Beretka w kratkę (proszę pamiętać, że to szyfr) rozmawiała przy stoisku z ziemniakami z siwym Okularnikiem:
- Proszę mi wybaczyć drogi sąsiedzie, ale jeśli ktoś taki jak były rektor Wyższej Szkoły Europejskiej imienia Józefa Tischnera mówi o innymi polityku, że jest najważniejszą osobą w państwie to chyba coś znaczy.
- Proszę pani, ksiądz Tischner w grobie się przewraca jak widzi co się dzieje z tym karierowiczem i impotentem intelektualnym, a pani mi mówi, że jego zdanie ma jakiekolwiek znaczenie. Droga pani proszę o odrobinę rozsądku.
- Zatem chce pan powiedzieć, że ktoś taki nie jest dla pana autorytetem. Rektor wyższej szkoły, proszę pana, to nie jest, za przeproszeniem, ktoś spod budki z piwem.
- Wie pani co. Ktoś kto upada moralnie powinien trafić do piekła, a nie do rządu. A zresztą może proszę panią to jest właśnie jakiś szatański spisek cały ten rząd.
- Poproszę dwa kilogramy ziemniaków - odpowiedziała na tą sytuację starsza Beretka. 

Siwy Okularnik - ten wredny i złośliwy leming stał bezczelnie i patrzył na milczącą kobietę. A ja patrzyłem na niego, Panie Prezesie, i dobrze go zapamiętałem. Panie prezesie za takie słowa kara śmierci to jest za mało. Takiemu nieczłowiekowi trzeba robić jak Amerykanie mówią waterboarding, przez sto lat! Jak on mógł powiedzieć coś takiego. Znieważył nas, Panie Prezesie, znieważył naród! 

Jest Pan dla mnie czymś więcej niż tylko światełkiem w tunelu.
TK (tak jak się umawialiśmy to moje inicjały od Tomasz Kokoski).

Dziennik oblężonego Krakowa 2016. Dzień pierwszy.

Kraków, kwiecień, tuż po obchodach.

Panie Prezesie, dziękuję, że Pan jest. Proszę się nie martwić. Będę pisać szyfrem. Nikt nie zorientuje się, że przekazuje Panu pełne dane o stanie państwa ze stołeczno-królewskiego miasta. Postaram się, żeby to był wojskowy raport. Przepraszam za swój czasami skrótowy i tajemniczy język, ale sytuacja tego wymaga.


Jesteśmy oblężeni. Nikomu nie można ufać. Wszystko jest zakamuflowane. Życie wygląda tak jak wcześniej, ale wszyscy wiemy, że to tylko pozory. Nie wiem kto jest kto, jednak, mój drogi Panie Prezesie dowiem się tego wcześniej czy później. Staram się nie patrzyć ludziom w oczy, żeby się nie zdradzić. Moja misja jest dużo ważniejsza i nie mogę pozwolić sobie na błąd. Uważnie słucham tego, co do mnie mówią. Bardzo uważnie. Szybko i sprawnie wyciągam wnioski. Żadne słowo mi nie umknie. Przepraszam, że nie robię szczegółowych notatek, ale w każdej chwili dnia i nocy jestem w stanie wskazać każdego, kto Pana obraził albo z Pana szydził. Mam bardzo dobrą pamięć do twarzy.

Tu na placu Na Stawach, choć nazwy nie powinien wymawiać, mam doskonały punkt obserwacji. Chodzę alejkami i przysłuchuję się co mówią ludzie, a mówią Panie Prezesie, rzeczy warte uwagi. Nie będę szczegółowo opisywać stoisk i ludzi, żeby nie zostać zdemaskowany. Posłużę się metodą symboli. Niech ubranie - ta maska upadłej klasy handlarzy, będzie służyć za punkt doniesienia. Ale do rzeczy, bo chcę powiedzieć jak jest.

Sprzedawczyk w granatowej koszuli tuż przy wejściu knuł z dwiema młodymi klientkami w beżowym płaszczyku.
 - Teraz, od kwietnia to stać panie na dużo więcej. Widzę wypchane torby.
- A to dlaczego stać nas na więcej? - zapytała jedna z nich wskazując młodszemu dziecku, żeby poszło już do samochodu.
- Polskim matkom teraz żyje się lepiej. W końcu dostały pieniądze na wychowanie dzieci.
- A co też pan mówi? Na wychowanie to jeszcze ze cztery razy tyle, kochany panie.
- Żaden pieniądz jak to mówią nie śmierdzi. Jeszcze jedne wybory i będzie podwyżka. - z nienawiścią do Polski uśmiechnął się sprzedawczyk.
- Trzeba brać jak dają, drogi panie.
- I uciekać jak biją - dodał z przebiegłą miną kapusia stalinowskiego.

Podła żmija pozwala sobie na aluzje pod adresem naszej Pani Premier. Nie potrafiłem tego wytrzymać spokojnie. Pochyliłem głowę i przeszedłem obok bąkającego coś tam, coś tam, tego zdrajcy w granatowej koszuli. Nie mogłem go dotknąć, ale bardzo chciałem. Gdybym to zrobił zorientowałby się natychmiast kim jestem.  Wróciłem do domu. Tutaj czuję się swobodnie i mogę do Pana pisać.
Panie Prezesie melduję, że zadanie wykonałem. Odnalazłem dzisiaj zdrajcę narodu szargającego dobre imię naszej kochanej Ojczyzny. Umieściłem go na liście, którą w każdej chwili mogę Panu dostarczyć. Koniec raportu.

Nikt inny mnie tak nie rozumie jak Pan Prezes.
Tomasz Kokoski, ale podpisuję się inicjałami TK (nomen omen! - muszę chyba zmienić nazwisko)

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Jak znokautować kompromisem?

Pierwsza wersja kompromisu polega na spotkaniu się w połowie drogi. Jednak ten kompromis wymaga ważnego warunku. Dwie strony sporu lub dwie strony negocjacyjne skierowane są ku sobie i wyrażają chęć porozumienia się. Nie zawsze tak jest. Czasami strony sporu nie chcą dojść do porozumienia i odwracają się do siebie plecami. Powstaje w ten sposób inna wersja kompromisu.

Odwrócone od siebie strony sporu widzą przed sobą przysłowiową marchewkę. Nie mogą jej złapać, ponieważ są związane z negocjacyjnym przeciwnikiem umową rozmowy. Jedynym sposobem nadgryzienia smakowitej marcheweczki jest zerwanie rozmowy, tym samym uwolnienie się od jakichkolwiek zobowiązań. Zazwyczaj ten sposób negocjacji zarezerwowany jest dla egotycznych desperatów. Konsekwencje tego rozwiązania w kontekście gry politycznej są tragiczne.

Jeszcze innym sposobem dojścia do kompromisu jest sytuacja pioniowa, czyli jeden z przeciwników stoi na drugim i próbują iść w jedną stronę, ale każdy chce iść swoim kierunku. To ciekawa sytuacja, bo z jednej strony ten na górze może dyktować i ewentualnie dokazywać temu na dole, ale z drugiej strony to nogi tego na dole decydują o tym gdzie idą obydwaj.




Na koniec najbardziej drastyczna wersja kompromisu. Przeciwnicy idą na przeciwko siebie, żeby się znokautować. Wtedy niestety na dwoje babka wróżyła. Ten kto pierwszy odkryje się ze swoim zamiarem może gorzko pożałować, chyba, że tak mocno znokautuje przeciwnika, że nie będzie co zbierać. Strategia rozłożenia przeciwnika na łopatki w negocjacjach stanowi o ich absolutnym nierozumieniu. Innym słowy, tylko gracz przepełniony silną emocją polityczną może posunąć się do tego rozwiązania.

W grze, którą obserwujemy na scenie politycznej przy ulicy Wiejskiej w Warszawie zawodnicy chcą dojść do kompromisu przez nokaut - to jasne jak słońce, ale dlaczego nie chcą walczyć fair play? Boks to bardzo szlachetny sport, gdzie reguły walki są ściśle określone i przestrzegane na ringu. Godnym podkreślenia jest fakt, że kompromis nie jest jedyną drogą do osiągnięcia porozumienia dwóch negocjujących stron, oraz że nie jest najlepszym z możliwych rozwiązań.

piątek, 8 kwietnia 2016

Co to za twór - kłamstwo polityczne?

Potrafimy jednym spojrzeniem ocenić czy dziecko kłamie, czy mówi prawdę. Mamy na to swoje sposoby, każdy ma swój - byleby skuteczny. Wiemy też, że świat nie dzieli się tylko na prawdziwy i kłamliwy, ale że są jeszcze światy pomyłek, iluzji, niewiedzy i inne, które usprawiedliwiają czasami drobne nieprawdy. Są też światy, które usprawiedliwiają na nasze prawdy i trzeba je wypowiedzieć, żeby bardziej bolało, na przykład: Powiem ci prawdę, że nigdy cię nie kochałam, szkoda, że straciłam z tobą 20 lat życia. Pomijamy dla dobra sprawy milczenie, które jak mówią psychologowie może przerodzić się w torturę. W aspekcie publicznym milczenie działa raczej  jako wyciszacz. 


Dla polityka kłamstwo jest chlebem powszednim. Gdyby polityk nie umiał kłamać, nie byłby politykiem, ponieważ zostałby szybko namierzony przez konkurencję i stłamszony. Życie polityka to trudny kawałek chleba. Kłamstwo polityczne musi być kontrolowane, to znaczy puszczone w przestrzeń publiczną musi tam przebywać przez jakiś czas dopóki nie straci na sile. Pamiętamy chyba najbardziej absurdalną wypowiedź ostatnich lat o talibach, którzy wylądowali w Klewkach. To kłamstwo też miało swoje znaczenie. Polityk biorąc kłamstwo do ręki (bardziej do ust) musi wiedzieć czemu ono służy. Choć czasami zdarzają się kłamstwa wypowiedziane w celu odwrócenia uwagi (jak ta o talibach). Psychologowie dzielą kłamstwa na mimowolne, altruistyczne, żartobliwe, egotystyczne, manipulacyjne, destrukcyjne. Polityka interesują tylko te dwa ostatnie.

Kłamać przecież też trzeba umieć, a jeśli się tego nie umie należy nabyć kilka technik umożliwiających swobodne kłamanie. I po kolei każdy polityk studiuje dziedzinę kłamstwa w następujący sposób: poprzez ukrywanie faktów, poprzez aktywne ukrywanie, tj. wypaczanie faktów (osoba stłukła szklankę - należy zbadać podłogę), poprzez fałszowanie emocji - nakładanie masek uśmiechu albo przygnębienia, poprzez uwiarygodnienie fałszywych faktów (to trwa od sześciu lat), poprzez manipulowanie przekazem faktów (prosta selekcja faktów wystarczy), poprzez granie w prawdę i fałsz (każda taka gierka kończy się wtłoczeniem kłamstwa w fakty).

Żeby polityk w grze politycznej był naprawdę dobry musi jeszcze poznać kilka sposobów okłamywania. Musi nauczyć się jak manipulować językiem, żeby nigdy, ale to nigdy nie być posądzonym o kłamstwo. Najlepiej jeśli powie to ktoś inny, a polityk wskaże jak to zinterpretować. Oto jest najlepsza droga do kłamstwa politycznego - pośrednia droga co celu - wciśnięcie delikatne do ust słów, których nie mówił. To dopiero subtelność. I zabawa się dopiero rozpoczyna!

czwartek, 7 kwietnia 2016

Dokąd prowadzi religijność polityczna?

Religijność to uczestniczenie we wspólnocie religijnej. W katolicyzmie jest to zazwyczaj uczestnictwo we mszy świętej i udział w życiu Kościoła, w buddyzmie przynależność do Sanghi, w islamie akcent jest silnie położony na codzienną praktykę religijną. Religijność człowieka jak to powiada profesor Jerzy Vetulani tkwi w naszej strukturze neurobiologicznej. Religijność jest bliska z duchowością, ale nie tożsama. 


Kiedy religijność staje się elementem gry politycznej to takie zjawisko możemy śmiało nazwać religijnością polityczną. W odróżnieniu od religijności pojmowanej psychologicznie, w której można odróżniać religijność proroka, kapłana i intelektualisty (podział W. H. Clarka) religijność społeczna dzieli się na polityczną i niepolityczną. Nas rzecz jasna bardziej interesuje ta pierwsza odmiana religijności.

W polityce mamy do osiągnięcia pewien cel, na przykład zdobycie władzy w kraju nad Wisłą, rozglądamy się za narzędziami i w ręce nam wpada religijność Polaków. Analizujemy na czym ona polega. Dochodzimy do wniosku, że opiera się ona na tradycji narodowej (wszak ten kraj od zawsze był katolicki, a Jezusek w Chłopach Reymonta chodził od wsi do wsi z Burkiem - pieskiem takim, którego szanować też trzeba), dalej na poczuciu permanentnego zagrożenia i wiecznego pokrzywdzenia. Wkładamy do garnka te trzy składniki mieszamy i wyskakuje nam dwa miliony wiernego elektoratu, dwa miliony zdezorientowanych katolików i milion tych, których nic nie interesuje, ale głosują jak Ociec. W polityce wystarczy sięgnąć po dobre narzędzia polityczne, a jeśli ich nie ma to upolitycznić coś z czego może być pożytek.

Religijność polityczna to bardzo niebezpieczne narzędzie w rękach polityków, którzy potrafią funkcjonować tylko z pomocą tego elementu gry. W historii pojawiło się kilka takich momentów, w których siłą trzeba było usuwać polityków z foteli władzy, ponieważ nie przyswajali sobie faktu, że żyją w świecie ludzkim, a nie boskim, który właśnie przed chwilą łaskawi byli stworzyć tu na tym padole.

środa, 6 kwietnia 2016

Dokąd prowadzi dialog polityczny?

Rozmowę  knujących przeciw nam sąsiadów czasami udaje się podsłuchać, prywatnie rozmawiających polityków także, ale dialogu politycznego nie podsłuchamy nigdy. Dialog polityczny został obdarty z tej odrobiny intymności i tajemnicy, która drzemie w zwykłej rozmowie, ponieważ dialog polityczny jest sprawą publiczną (zakładamy, że mówimy o państwie demokratycznym). Dialog polityczny dzieje się na oczach zwolenników i przeciwników, na oczach polityków z innych ugrupowań, na oczach dziennikarzy. Wszystko co zostanie powiedziane jest analizowane na dziesiątą stronę i opinia publiczna, czyli obserwujący rozmowę ludzie są przekonani co do własnych ocen. Jawność dialogu politycznego jest druzgocąca.

Dialog polityczny to, rzecz jasna, nie tylko słowa, ale działania, które wcześniej muszą być wskazane za pomocą słów. Dla przykładu elementem dialogu jest decyzja podjęta przez ministra obrony o pomocy finansowej oddziałom obrony terytorialnej. Specyfika tego rodzaju dialogu polega na postawieniu współrozmówcy w sytuacji faktów dokonanych, ale jak wiemy każda władza się kiedyś kończy i odpowiedzią następnej władzy będzie rozwiązanie tych oddziałów.

Amerykanie wymyślili sposób rozmawiania, który nazwali win-win. Każdy spór można rozwiązać, jeśli obie strony chcą. Metoda zawarta jest w sześciu punktach. Rozpoznać i określić problem. Opisać możliwe rozwiązania. Ocenić rozwiązania. Podjąć decyzję na drodze konsensusu. Wprowadzić tę decyzję w życie. Ocenić, czy rozwiązanie się sprawdza. Jednym słowem, dla chcącego nie ma nic trudnego. Można oczywiście stosować inne metody dogadywania się. Jedynym warunkiem jest chcieć. Chcieć dla dobra ludzi. W myśli przysłowia: zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Można nawet nazwać sprawę górnolotnie i powiedzieć: Dla dobra kraju.


Obecnie w dialogu politycznym kraju nad Wisłą kultywuje się wiekowo zaawansowaną metodę rozmowy, którą Amerykanie nazywają lose-lose. W wydaniu polskim często nazywaną zesr*m się, a nie dam się. Metoda jak metoda… Cywilizowany świat uciekł od tego sposobu uprawiania dialogu politycznego. Pozostaje pytanie dokąd prowadzi dialog polityczny, w którym wszyscy poniosą porażkę. Czy bardziej zasadnym pytaniem jest pytanie o rozmiar klęski? Jak podsłuchać przyszłość?

wtorek, 5 kwietnia 2016

Dlaczego kupczenie polityczne jest nielegalne?

W języku polskim brakuje ładnego określenia na to co Amerykanie nazywają lobbingiem, czyli wywieraniem wpływu na środowisko polityczne w celu osiągnięcia korzyści. Na pewno handel polityczny jest lepiej brzmiącą nazwą, ale w szczególnej polskiej sytuacji kupczenie oddaje trafniej stan rzeczywisty. W polityce kraju nad Wisłą teoretycznie zakazane jest to co w rozwiniętych demokracjach dawno stało się legalne. Legalne to znaczy, że czerpie się z tego tylko zyski, ponieważ to jest i już.


W świecie społecznym wiele rzeczy jest i już. Najstarszy zawód świata jest i już. Narkotyki są i już. Kobiety od zawsze usuwały ciążę (w różnych, często skomplikowanych okolicznościach) i już. Można dopowiedzieć, że prostytucja, narkotyki, aborcja były, są i będą. Zróbmy eksperyment: Otrzymaliśmy publicznie list z roku 2021, w tym liście jest jak byk napisane, że liczba prostytutek w tym kraju wynosi około 50 tysięcy (mężczyzn i kobiet). W post scriptum jest napisane, że ich dochody to około 5 miliardów złotych. Co robić? Partia rządząca rozgląda się po agencjach sondażowych i cicho zapytuje: A co na to naród? Oczywiście naród, który chce się rozwijać powie, że trzeba to opodatkować, natomiast naród, który dzieli świat na dobro i zło powie, że zaostrzyć strzeże! W ten sposób jeden naród zyska 1 miliard złotych, a drugi naród straci 1 miliard złotych i jeszcze drugi miliard na wzmocnienie straży. A co zrobi partia rządząca? Pójdzie za narodem bez względu na okoliczności. Bez względu na to co mówi naród, rząd nie jest od rządzenia w kategoriach ekonomicznych, ale jest od kupczenia.

W grze politycznej ten, kto więcej skupił obietnic dotyczących bezpieczeństwa państwa, bezpieczeństwa energetycznego, walki z korupcją i nepotyzmem, praworządności, równych szans i tak dalej ten ugrywa więcej. Naród nad Wisłą wrażliwy na punkcie niepodległości jest w stanie dać się podkupić każdemu kto głośno krzyknie : Na wroga! (kimkolwiek ten wróg nie byłby). Najpierw partia skupuje obietnice, a potem je sprzedaje. Sprzedaż obietnic najczęściej odbywa się w trakcie wyborów, ale są takie obietnice, których w czasie wyborów wypowiedzieć nie wolno. Po wyborach to już co innego. Po wyborach trzeba przeć z całą siłą i kupczyć nadal obietnicami. Czasami trudno nawet odtworzyć kontekst realizowania jakieś obietnicy, ponieważ jej ważność już dawno wygasła. Mamy takie wrażenie jeśli chodzi o ostatnią sprawę dotyczącą unieważnienia ustawy z 1997 roku. Szkoda, że kupczenie jest nielegalne. Z legalnością przyszłaby transparentność i uczciwość.

sobota, 2 kwietnia 2016

Jak bardzo lubimy polityczną ignorancję?

Kiedy przechodzi zdrowy obok leżącego na ulicy omdlałego człowieka mówimy o znieczulicy społecznej. W ostatnich czasach znieczulica jednocześnie narasta i zanika. Media informują o wynaturzeniach, a my blisko naszych domów myślimy, że wszystko jest w najlepszym porządku. Znieczulica, czyli umiejętność ignorowania zjawisk nam nie na rękę. Zdarza się, że ignorujemy bójkę nastolatków na ulicy z przekonaniem, że gdybyśmy wtargnęli w środek walki zostalibyśmy skrzywdzeni. Sprawa ignorancji nie jest prosta. 


W politycznej grze ignorancja jest doskonałym narzędziem nacisku politycznego, a umiejętnie wykorzystana z przeciwnika politycznego robi uległego baranka. Innym razem ignorancja może posłużyć do zmasowanego ataku na przeciwnika i czasami się opłaca. Ignorancja choć występuje w różnych konfiguracjach, racjonalna ignorancja, pluralistyczna ignorancja i inne, zawsze jest narzędziem podkreślającym władzę. Dla przykładu kiedy dziewczyna ignoruje chłopaka tym samym ma nad nim większą władzę. Przykład ten działa również w drugą stronę.

Spośród wielu polityków używających ignorancji jako narzędzia politycznego, jeden jest szczególny. Zaprosił innych polityków do rozmów. Wydawało się, że temat rozmów jest jasny, że chodzi o kryzys polityczny. Polityk ów nie tylko wspaniale zignorował główny problem to jeszcze dzięki grze językowej pozwolił sobie na… zmiękczenie przeciwników politycznych i ogłupienie ich. Ależ to był wspaniały popis strategii politycznej. Z całą pewnością wejdzie to zdarzenie do klasyki gatunku.

W pracy zatytułowanej Ekskluzywna wiedza Dawid Lewis zawarł bardzo ciekawe zastosowanie ignorancji w poznawaniu świata. Wprowadził pojęcie poprawnej ignorancji jako warunek jakiegokolwiek poznania. Ależ to była wspaniała rzecz, że nie musimy wszystkiego wiedzieć, żeby coś wiedzieć. Ignorancja przyszła nam z pomocą, ale przecież skądś to już znaliśmy. Żeby coś wiedzieć, trzeba coś innego zignorować. Ot, cała zasada. W polityce, żeby powiedzieć coś bardzo stanowczo, jednoznacznie, ale bez użycia słów, które mogą być wykorzystane później przeciwko nam, należy to coś jaskrawo zignorować.

piątek, 1 kwietnia 2016

Który z polityków najlepiej mydli oczy?

Zazwyczaj kiedy patrzysz na człowieka to widzisz jego twarz, sylwetkę, ubranie. Potrafisz już po kilku sekundach wydać sąd czy ten człowiek podoba ci się czy nie podoba. Z patrzeniem jest łatwo. Ze słuchaniem nie zawsze tak bywa. Słuchasz człowieka, ale nie zawsze słyszysz to, co tak naprawdę mówi. Uśmiecha się, ale nie wiesz czy to uśmiech szczery czy tylko wystudiowany grymas. Z podziwem delektujesz się jego wyszukanymi frazami językowymi, ale dalej nic z tego nie rozumiesz. To jest właśnie moment kiedy rozmówca mydli ci oczy, a ty z rozkoszą oddajesz się temu zabiegowi higienicznemu. 


Jedną ze sprawdzonych metod rozgrywania partii politycznej jest mydlenie oczu. W słowniku synonimów ten termin ma bardzo dużo odpowiedników, między innymi: gra pozorów, kamuflaż, krycie, listek figowy,  maskowanie, parawan, poza, przykrywka, zmyłka. Dodałbym od siebie korzystając z terminologii sportowej, że dobre mydlenie oczu to jak okiwanie kogoś na boisku i stworzenie sobie pozycji do strzelenia bramki. To narzędzie do uprawiana gry politycznej powstało wraz z pierwszym kłamstwem wypowiedzianym przez człowieka. 

Na spotkaniu rządzącego z opozycją w przeddzień Prima aprilis opozycja poddała się ablucji. Być może stanie się to rytualnym obrządkiem w nowej polskiej rzeczywistości. Ku zaskoczeniu komentatorów kamuflaż nie został zdemaskowany przez mężczyzn, choć mężczyzna mydlił. Okazało się, że to kobieta nie pozwoliła sobie na beztroską grę pozorów oprawianą przez, co tu dużo mówić, samotnego, starszego mężczyznę.

My, naród, nie możemy wyjść z podziwu, że gra polityczna niezależnie do sytuacji jeśli rozgrywana jest przez dobrych graczy zawsze jest skuteczna. Analogiczną do tego sytuacją jest zawodnik na boisku, który wykonuje tylko jeden zwód i zawsze kiwa przeciwnika, i nikt nie potrafi go zatrzymać. Tajemnicą wykonania dobrego zwodu jest moment rozpoczęcia akcji, trzeba ten moment przygotować i potem tylko… zaskoczyć.