czwartek, 31 marca 2016

Gdzie podziali się złotouści opozycjoniści?

Po pół roku ekipa rządząca dorobiła się wspaniałych osiągnięć na polu lingwistycznym. Przynajmniej raz w tygodniu odbiorcy języka polskiego są zaskakiwani wypowiedziami, które analizowane są przez prawie wszystkie media. Do historii przejdą pewno powiedzenia o gorszym sorcie, murzyńskości Polaków, elemencie animalnym. Dla badaczy języka to nie lada gratka, lecz dla obserwatorów sceny politycznej ta gra wydaje się być nierówna. 


Dlaczego opozycja nie wykształciła takiego jegomościa, który serwowałby neologizmy lub związki frazeologiczne, które ścinałyby z nóg? Dlaczego? Bo chcą być ostrożni? Ostatnia próba uwolnienia się z pęt języka w wydaniu opozycji miała miejsce na początku grudnia kiedy to Petru do Pawłowicz z mównicy sejmowej stanowczym tonem przestrzegł: proszę nie walić się w łeb. A potem grzeczne wypowiedzi nawet te wykrzyczane niewiele wniosły, choćby ta z końca lutego: Będziemy opozycją totalną! Co prawda media IV RP wciąż powtarzają hasło totalnej opozycji i demonizują sprawę, ale sformułowanie opozycja totalna w mediach zawrotnej kariery nie zrobiła. Może to jest przyczyną słabości opozycji (choć totalnej w zamiarze) i braku posłuchu wśród szerokich kręgów Polaków.

A gdyby tak się skupić na chwilkę i odpowiedzieć pięknym za nadobne. Spróbować wznieść się choćby na chwilkę Za gorszy sort powołać do życia sort kwiecisty albo sort świętych pańskich, na murzyńskość Polaków odpowiedzieć polskością Nigeryjczyków albo mongolskością warszawian albo dupowatością Waszczykowszczan, zaś naprzeciwko elementowi animalnemu twardo postawić element humanoidalny ewentualnie, po bandzie - element herosowski w szeregach ekipy rządzącej.

środa, 30 marca 2016

Element animalny w państwie i polityce

Na początku XIX wieku Fichte zachwycił swoją koncepcją państwa, któremu wszyscy byli podporządkowani. Niemcy wdrażali pomysł fichteński polepszany przez kolejnych myślicieli, aż trafili się Marks z Engelsem. Podzielili społeczeństwo na klasy i zdecydowali, że klasę uciskaną, czyli robotników należy oswobodzić. Powstał pomysł rewolucji klasowej.

Obecnie w kraju nad Wisłą wyodrębnia się w społeczeństwie lepszy sort ludzi i gorszy sort, a ostatnio nawet element animalny, jakkolwiek brzmi to przekomicznie. Za wszelką cenę należy poróżnić ze sobą Polaków, żeby zmniejszała się do zera możliwość porozumienia się. Potem już zgodnie z myślą Nietzschego wyzwolić klasę panów - nadludzi, z obecności elementu animalnego. Odbędzie się to drogą rewolucyjną, żeby wszelkie idee XIX-wieczne mogły zostać zrealizowane w jednym państwie, w szybkim czasie, a najlepiej nocą. Oto szalony pomysł w imię Polski, bo pamiętamy Przyszłość ma na imię Polska.

Nasuwa się refleksja, czy do polityki powinni dostawać się ludzie niewykształceni, ponieważ obecnie realizowany plan zakłada niewiedzę na temat totalitaryzmu dwudziestowiecznego, pokus czyhających na młode demokracje rozsiane po całym świecie, zasad funkcjonowania demokracji liberalnej, a przede wszystkim funkcjonowania wolnego rynku jako warunku rozwoju społeczeństwa jako całości i społeczeństwa jako poszczególnych jego członków. Eksponowanie niewiedzy lub udawanie przysłowiowego Greka bardzo dobrze wychodzi ekipie rządzącej. Ministrowie coraz częściej otwierają usta ze zdziwienia z pozostawionym wstrząsem w oczach: Ja tego nie wiedziałem.

O ile element animalny w państwie jest groteskowy - wywołuje skrajne reakcje, od oburzenia do wybuchów śmiechu, o tyle element animalny w polityce urasta do rozmiarów Wielkiej Inspiracji. Co roku odbywa się szopka noworoczna z udziałem polityków i tam pojawia się element animalny, jednak na bardzo krótko. Prawdą jest, że szopki noworoczne zanikają i właściwie moglibyśmy powiedzieć, że element animalny zanikał. Proces zaniku trwał do momentu kiedy to nasz geniusz narodowy wspomniał o nim w tych słowach. W każdym społeczeństwie jest taki element najbardziej zdemoralizowany, podły, animalny. Od teraz możemy swobodnie dopasowywać zwierzę do ministra lub posła, bez obrazy dla zwierząt. Z życia wiemy, że gady raczej się nie obrażają, więc możemy wejść w rejon polityki gadzin.

wtorek, 29 marca 2016

Marsz, marsz Miliona. W tył zwrot.

W szóstą rocznicę katastrofy smoleńskiej, czyli od rozpoczęcia budowy wielkiego muru polskiego między Polakami i Polakami, między trollami i lemingami, między prawdziwymi patriotami, a tymi zwykłymi, między bohaterami i zdrajcami, między tymi, którzy za i tymi, którzy przeciw miał odbyć się marsz poparcia dla rządu, nazwany Marszem Miliona. Impreza została odwołana przez organizatorów. Raz się mówi wiśta wio, a raz prrrr… takie życie biednej szkapy. Kilka tysięcy zaangażowanych ludzi otrzymało komunikat "W tył zwrot".
Znowu zostali porzuceni. ci wszyscy, którzy poświęcili ostatnie tygodnie propagowaniu tej wspaniałej idei. Lecz tym razem to porzucenie można wytłumaczyć. Sytuacja tego wymaga, żeby zachować spokój.

Każdy kto zna naturę przekorną Polaków wie, że tak czy inaczej w Warszawie pojawią się 10 kwietnia gigantyczne tłumy popierające rząd. Trzeba znać język polski i obyczaje, żeby się w tym wszystkim połapać, a na dodatek być na bieżąco z nowościami. Ekipa rządząca wprowadziła własny sposób komunikacji ze swoim elektoratem, na uwagę zasługują dwa dość istotne elementy porozumiewania się. Pierwszy to (zaczerpnięty z NLP - programowania neurolingwistycznego) wyrażanie komunikatów przy pomocy negacji, którą słyszy tylko opozycja, a własny elektorat nie słyszy. Dla przykładu, jeden z liderów partii mówi, że nie chcemy ostrej walki politycznej do przyjadu papieża, a to znaczy, że… Drugi element to tłumacze - tłumaczą narodowi, co tak naprawdę władza do nich chciała powiedzieć. W szeregach tłumaczy jest bardzo wielu duchownych, którzy z uwielbienia do zabaw językowych przeplatają treści religijne z treściami politycznymi.

W żadnym przypadku nie może być mowy o braku odpowiedzialności ze strony organizatorów marszu, ponieważ w porę się wycofali. Nie można też mówić o lekceważeniu owego miliona ludzi, bo przecież w porę została przekazana informacja i nikt z tego powodu nie ucierpiał. Nie można też mówić o tym, że tłum zlekceważonych, sfrustrowanych ludzi przyjedzie do Warszawy i poziom agresji sięgnie niebezpiecznego pułapu. Jedno jest pewne. Nikt nie ponosi za to odpowiedzialności, ani rząd, ani tłumacze.

piątek, 25 marca 2016

Komedia grana świętością

Pukają święta do drzwi i w polityce pojawia się jakość rzadko używana w tej grze, a mianowicie świętość. 25 marca obchodzi się Dzień Świętości Życia, w roku 2016 przypada to akurat w Wielki Piątek i w przeddzień tego święta politycy postanowili sobie poużywać. Dla polityków nie ma świętości ani w wymiarze starotestamentowym (świętość przypisana jest Bogu jako jego atrybut), ani w wymiarze nowotestamentowym (świętość towarzyszy szczególnym czynom i postawie człowieka), ani w wymiarze posoborowym (świętość jako wyraz miłości Boga i bliźniego). Politycy wszystko traktują jednakowo, każdy element rzeczywistości czy to sacrum czy profanum jest elementem gry politycznej.


 Żywym symbolem świętości niewątpliwie dla dużej części świata jest papież. Nasze szczęście, że doczekaliśmy wyjątkowego, odważnego i nieprawdopodobnie skromnego papieża Franciszka. Osoba papieża nie jest przedmiotem naszego rozważania, a zatem pozostawimy ten krótki opis mając pełną świadomość, że moglibyśmy napisać niejedną pracę habilitacyjną na ten temat.
Wracamy do gry politycznej rozgrywającej się w Polsce w marcu 2016 roku. Dla uproszczenia uznajmy, że w rozgrywce biorą udział dwie strony rząd i reszta, czyli opozycja taka i owaka. Po okresie narastającej polaryzacji pomiędzy zwolennikami jednej i drugiej opcji dochodzi do ruchu przedziwnego, ale znanego wszystkim  graczom z wcześniejszych zagrywek. Oto strona rządowa przemawia do swojego elektoratu, językiem, który dobrze znany jest temu elektoratowi jak sygnał do działania. Kiedy jeden z polityków mówi, żeby zaprzestać sporów i wojen politycznych to znaczy, że powinno rozpocząć się hejtowanie. Dla opozycji są to puste słowa, bo wyrzucone z kapelusza, bez żadnego uzasadnienia, ani bez przekonania, że są prawdziwe. 

Mamy oto zagrywkę bardzo skomplikowaną, spróbuję opisać ją z jednym zdaniu: W imię świętości (papieża Franciszka) wzywam po rozejmu opozycję, jednocześnie daje sygnał do walki własnemu elektoratowi i przewiduję, że opozycja zdemaskuje mój fałsz, a mój elektorat właściwie odczyta moją fałszywą negację. Nie udałaby się ta figura gdyby nie wsparcie na świętości. Niemożliwe byłyby do wypowiedzenia te słowo w kontekście przyjazdu prezydenta Obamy, misia Pandy, czy Angeliny Jolie.
Innymi słowy możemy powiedzieć doskonałe zagranie. Z historii pamiętamy takie zdarzenia, które w imię świętości wspaniale ustawiały przeciwników politycznych na straconej pozycji. Czym to się kończyło? Też wiemy.

czwartek, 24 marca 2016

Przy stole był Judasz. Dlaczego? A gdyby go nie było?

W grze, jeśli tak możemy potraktować zdarzenia sprzed prawie 2000 lat, Jezus obrał doskonałą taktykę. W przypadku wygranej, wygrałby, w przypadku przegranej też wygrał. Gdyby nie zdradził go jeden uczeń, znalazłby się ktoś inny. Kluczową postacią w grze jest Judasz. Nie jest moim zamiarem w jakikolwiek sposób obrażać uczucia religijne kogokolwiek. Moim zamiarem się prześledzenie szczególnej sytuacji w dziejach światach pod kątem strategii gry politycznej. Mam nadzieję, że chrześcijanie nie będą mieli kłopotu ze zrozumieniem krótkiej analizy opartej na Ewangelii świętego Marka rozdział 14, wersy 17-19:

Z nastaniem wieczoru przyszedł tam razem z Dwunastoma. A gdy zajęli miejsca i jedli, Jezus rzekł: «Zaprawdę, powiadam wam: jeden z was Mnie zdradzi, ten, który je ze Mną». Zaczęli się smucić i pytać jeden po drugim: «Czyżbym ja?»


Za każdym razem jak gracz wypowiada sąd o przyszłości współgracze muszą się zasugerować informacją, nie mogą jej zignorować i potraktować jako niebyłą. Informacja pozostaje w grze. Spójrzmy jak dzisiaj wykorzystuje się w polityce ten element gry. Czasami nawet wskazuje się na konkrentną osobę mówiąc: Ty jesteś zdrajcą i zdradzisz nas wszystkich. Przykład z ewangelii jest bardzo, jak widzimy, nośny. Wiemy wszyscy, że zgodnie z doktryną katolicką Chrystus powiedział wskazał zdrajcę, żeby dać świadectwo swojej boskiej mocy przepowiadania przeszłości, natomiast w dzisiejszym świecie takie przepowiednie mają inne znaczenie. Przede wszystkim gracze mówiący o jakiejś tragedii, która będzie miała miejsce w przyszłości działają na emocje, co tu dużo kryć, wyborców. Przepowiadają przyszłość, żeby postraszyć (czasami zasadnie, czasami nie). Dalej przez wskazanie winnego, a przecież Jezus też wskazał winnego (ewangelia św. Mateusza 26, 21-25), gracze chcą ukonkretnić wroga. Nie ma nic bardziej medialnego niż wskazanie na tego oto Kowalskiego, który powinien być ukamienowany za to co powiedział kiedy był podsłuchiwany.

Z drugiej strony stołu siedzi biedny, posądzony o przyszłą zbrodnię człowieczyna z wyrokiem na czole nie potrafi już chyba przełknąć kromki chleba, tym bardziej popić czerwonego wina. W naszej obecnej rzeczywistości ten człowieczyna to nie byle kto, ale przeciwnik polityczny, który został zepchnięty do narożnika i obijany z każdej strony po gębie. Pewność siebie graczy politycznych i nieomylność ich sądów często, na szczęście, ich zaślepia. Ślepi gracze przestają dostrzegać co tak naprawdę się dzieje, brną w otchłań. Ciosy zaczynają być słabsze i gęba przestaje mniej boleć, a wtedy można się podnieść.

Jezus wiedział, że zostanie zdradzony, ale ze zdrajcą jadł przy współnym stole ostatnią wieczerzę, nie miał do niego szczególnych pretensji. Wiedział zapewne i to, że Judasz popełni samobójstwo, jednak nie powstrzymał biegu czasu.
Co byłoby, gdyby Judasz nie zdradził i gdyby nie znalazł się nikt kto chciałby nosić to brzemię na sobie? Ale o tym innym razem.

środa, 23 marca 2016

Co jest złego w nieokreśloności?

Każda gra polityczna musi zawierać elementy strategii dotyczące przyszłości. Niektórzy nawet twierdzą, że polityka to gra o przyszłość, a inni, że w polityce liczy się tylko przyszłość. W każdej kampanii wyborczej element odnoszący się do przyszłości musi zakwitnąć. W ubiegłym roku hasło wyborcze obecnego prezydenta brzmiało: Przyszłość ma na imię Polska. Wtedy wydawało się to hasłem trywialnym, zapożyczonym z jakiegoś starego przeboju z lat PRL-u. Teraz brzmi zwycięsko.
Wiemy, jak hasło wyborcze ma się do wyniku wyborczego, natomiast jak hasło wyborcze ma się do działań powyborczych - nie wiemy, bo na razie żadnych szczególnych badań socjologicznych na ten temat nie przeprowadzono. Chcielibyśmy wiedzieć czy wyborcy którzy postawili krzyżyk na to hasło pamiętają je jeszcze i jakie znaczenie to hasło wywiera na obecne preferencje polityczne tychże wyborców. Nie dowiemy się tego. 

 
Pozostańmy na chwilę przy samym haśle. Czy przyszłość może mieć imię? Czy przyszłość jeśli pojmujemy ją jako nieokreśloną, ponieważ jej nie znamy, może być nazwana? Albo inaczej, czy jeśli nazwiemy przyszłość dowolnie to czy wypowiemy coś nieprawdziwego? Jeśli powiedzielibyśmy Przyszłość ma na imię Cracovia, ewentualnie jak kto woli Przyszłość ma na imię Wisła, powiedzielibyśmy cokolwiek fałszywego? Nie! Ponieważ nieokreśloność przyszłości połknie każde znaczenie, pod warunkiem, że będzie ono neutralne dla naszego bezpośredniego poczucia bezpieczeństwa. Powiedzenia Przyszłość ma na imię zło, nie jest neutralne i pewno nie oddalibyśmy głosu na kogoś kto głosiłby takie hasło (poza nielicznymi wyjątkami).

Z pewną dozą ogólności możemy zatem przyjąć wniosek, że głosując na hasło Przyszłość ma na imię Polska, oddaliśmy głos na nieokreśloność (oczywiście abstrahujemy tutaj od innych pełniejszych wypowiedzi kandydata). A co w przypadku osób, które podjęły decyzję o głosowaniu na tego kandydata tylko na podstawie jego hasła, ewentualnie wyglądu? Tutaj możemy powiedzieć, że ten jedynie wymyślony przykład gdyby się urzeczywistnił byłby prezentem dla wyborcy. Wyborca ze spokojem w głosie mógłby swoją decyzję obronić nawet po dziesięciu latach twierdząc: Głosowałem na nieokreśloność i nieokreśloność towarzyszyła mojemu wyborowi przez kolejne lata.

wtorek, 22 marca 2016

Upaństwowienie. Prywatyzacja. Uspołecznienie. Jaki kurs gospodarczy jest lepszy?

Najlepiej na świecie jest być Danią, Szwajcarią i Norwegią. Dania jest najbardziej zadowolonym z życia krajem świata (według Wskaźnik zadowolenia z życia (ang. Satisfaction with Life Index, SLI)). Szwajcaria jest najszczęśliwszym krajem na świecie  (według Światowego Indeksu Szczęścia zleconego przez ONZ). Norwegia zajmuje pierwsze miejsce na liście krajów, w których chciałoby się żyć (według raportu ONZ).

Polska przechodzi przeobrażenia. Być może historia nazwie je rewolucją, być może nazwie ten czas czasem dobrej zmiany, być może historia będzie chciała zapomnieć o tym, że był rok 2015, 2016. Nie znamy oceny jakiej będą podlegać nasze czasy, ale wiemy jak możemy ocenić XX wiek i co zrobić, żeby nie powtórzyć zapaści lat powojennych. Polska nie jest ani Danią, ani Szwajcarią, ani Norwegią, a zatem najlepiej nie jest. Polska ma swoją tradycję gospodarności i tradycję niegospodarności.

Wielu dziennikarzy przebąkuje, że znajdujemy się w okresie kiedy znowu dobrym rozwiązaniem dla rozwijających się państw jest upaństwawianie i szczególna opieka najbardziej pokrzywdzonych zbyt szybkim tempem życia obywateli. Słowo upaństwowienie pada często na przemian z nacjonalizacją jako przeciwwaga prywatyzacji. Prywatyzacja zdaniem tychże szerokich kręgów nie przyniosła nic dobrego, więc jest zła sama w sobie. Proces prywatyzacji sprzyjał wylęgowi złodziei, zdrajców i kapusiów. 


Obecna polityka realizowana przez większość rządów europejskich opiera się na strategiach pijarowskich, które umożliwiają realizację przedsięwzięć pod przykrywką dobrej kampanii propagandowej. Polska nie jest wyjątkiem. Niestety większość rządów nawet jak nie rozumie na czym polega rozwój gospodarczy kraju to ma specjalistów, którzy wyjaśnią co i jak, ewentualnie opozycja nie pozwala na robienie gigantycznych błędów. W Polsce rząd nie ma żadnych hamulców. Koszmarem mogą okazać się konsekwencje niedouczenia ministrów.

Nie chcę się powoływać na całą, wielką lewicową literaturę dotyczącą upaństwowienia (wszak to lewicowcy znają ten temat na wylot!) wskażę tylko mały artykulik Adama Próchnika z 1937 roku o rozróżnieniu upaństwowienia i uspołecznienia.
"Uspołecznienie a upaństwowienie to nie jest bynajmniej to samo. Socjalizm nie dąży wcale do upaństwowienia, ale do uspołecznienia. Jest zbyt wielkim uproszczeniem zadania, jeżeli się socjalizm i etatyzm pod jeden stawia strychulec. Uspołecznienie i upaństwowienie mają tyle z sobą wspólnego, że są to dwie formy usunięcia własności indywidualnej dóbr o charakterze ogólnym."

Z dobrze poinformowanych źródeł wiadomo, że wielkim wrogiem demokracji liberalnej, czy nawet inaczej mówiąc demokracji proceduralnej jest etatyzm. Traktowany pijarowsko  etatyzm da się przeformułować na hasła o większej ilości miejsc pracy, większej kontroli nad strategicznymi obszarami gospodarki. W praktyce będzie to wyglądać tak jak wyglądało to kiedyś na terenach polskich w niezbyt odległej przeszłości. Etatyzm w praktyce był upadek gospodarki. Na zakończenie pytanie retoryczne: Czy do takich tradycji chcemy wracać, my Polacy?

Argumentacja polityczna. Argumentacja pijarowska.

W grze politycznej często używa się prostych haseł. Hasła są nośne, można je głośno krzyczeć na wiecach, ale również i w tak zwanych rozmowach politycznych. Proste sformułowania nie wymagające wielkiej refleksji stają się treścią naszych przekonań. Pomyślałem sobie, że od czasu do czasu należy próbować je odczarować, prostymi metodami…



niedziela, 20 marca 2016

CIA odtajnia dokumenty, których treść jakby znaliśmy.

Jasne światło na mroczną historię Polski lat 1981 - 1983 padło z odtajnionych archiwów CIA. Dokładnie 926-cio stronicowy dokument został opublikowany i dostępny dla wszystkich zainteresowanych. Dokument nie tylko traktuje o Polsce, ale o większości działań CIA na świecie. Wbrew oczekiwaniom wielu rodaków Polska nie była jedynym krajem na świecie, w którym działa się historia.
Dokument dotyczy głównie relacji amerykańsko-rosyjskich, w których głównym bohaterem jest podzielona na dwa obozy Polska. Wiosna 1981 roku wydaje się być bardzo istotnym momentem, ponieważ w tym czasie obydwie strony przygotowywały dość mocne scenariusze gry. Rosjanie organizowali gigantyczne manewry wojskowe przy granicy z Polską nazwane Sojuz-81. Amerykanie licząc się z interwencją Rosjan zaczęli budować strategię na tę okoliczność.
Historia jest niewyczerpanym źródłem wiedzy o narodzie. Z drugiej strony nie znamy istotnych pobudek, które kierowały drugą stroną tej rozgrywski, czyli ZSRR. Nie liczymy na to, że się kiedykolwiek dowiemy…
Natomiast przeglądając dokument możemy trafić na perełki, na przykład co robić Alexander Haig kiedy ogłoszono stan wojenny w Polsce… 

Jeśli ten dokument stanie się elementem gry politycznej obecnej władzy bardzo wyraźnie zostanie pokazane, że historia stała się niebezpieczna.


Te fakty nie były żadną tajemnicą i potwierdzają tylko oficjalną wersję historii. Dzisiejszy problem polega na sporze w interpretacji historii. Jedna strona sporu, nazwijmy ich Niedźwiedziami, przyjmuje fakty historyczne za prawdziwe i przyjmuje konsekwencje tych faktów za naturalne. Druga strona sporu, nazwijmy ich Bykami, powątpiewa w fakty, uznaje, że one są niepełne lub ubarwione jednocześnie chce nadać historii inny wydźwięk interpretacyjny. Byki po prostu historię upolityczniają. Dawno nikt tego w Europie nie robił. Ujawnienie dokumentów CIA ma na celu osłabienie Byków, ale niestety z Bykami jest tak, że im więcej faktów tym większa szansa na ich zmanipulowanie i zamieszanie...

Więcej na: CIA odtajnia

piątek, 18 marca 2016

Cisza drgających słojów powietrznych

Mam wątpliwość czy nawiązanie do Brunona Schulza w kontekście polityki, marnej polityki jest odpowiednie, ale traktuję to jako inspirację, stąd pozostawiam sprawę nierozstrzygniętą. Bohater tego wywodu pełni najważniejszą funkcję w państwie ku przestrodze następnym pokoleniom i być może nic po nim nie pozostanie, a przecież szkoda nie móc uczyć się na gigantycznych błędach.
"Cisza drgających słojów powietrznych" nieodmiennie od wielu już lat kojarzy mi się z samotnym dyktatorem oderwanym już od jednego świata i pogrążony w drugim. Przypadek kierujący czasami ludzkimi losami jest bardziej okrutny niż się tego spodziewamy. Oto stoi przed nami ktoś kto jak, żeby odnieść się do współczesnych mediów, Joffrey Baratheon - nieszczęsny młody król z serialu Gra o tron, jest bezwolny. Ta tragiczna postać, pełniąca rolę marionetki walczy o swoją pozycję w historii dziejów, z góry będąc skazaną na sromotną porażkę. Młody król Joffrey dla zwiększenia dramaturgii wydarzeń politycznych zostaje otruty, ale to nie jedyny scenariusz, która można było napisać nieszczęśnikowi. Szekspir króla Ryszarda III unieszczęśliwił po tysiąckroć każąc mu na koniec jego przygody z władzą prosić o konia w zamian za całe królestwo. Przyglądamy się naszemu bohaterowi pełni współczucia, a czasami i pogardy, i zastanawiamy się dlaczego literatura jest tak dosłowna w ilustrowaniu ludzkich słabości i dlaczego tak kiepsko się jej uczymy (zwłaszcza w ostatnich dynamicznych politycznie czasach).

Z pewnością coraz częściej będzie się mówiło o samotności człowieka postawionego na piedestale. Ktoś odejdzie z gabinetu, ktoś przypomni o przeszłości, aż świat zapomni o człowieku i będzie widział symbol człowieka zagubionego w meandrach własnych wyobrażeń. Marquez charakteryzował kogoś takiego, że:
"stał się człowiekiem zamyślonym i ponurym, i nie zwracał uwagi na to, co do niego mówiono, tylko wpatrywał się w mrok oczu, by odgadnąć to, czego mu nie mówiono". I osiągnął apogeum swojego bycia u władzy w samotności, ponieważ "był tak samotny w swej chwale, że nawet wrogów nie miał". Przerażające! Ale i okrutne. Człowiek pozostawiony sobie samego przestaje odczuwać jakiekolwiek granice jakie nakłada społeczność w jakiej żyje. Wykreowany świat staje się natarczywą oczywistością. Człowiek władzy mówi, że dba o wspólnotowość narodu i zaczyna wierzyć, że to co mówi nie ma służyć samej wspólnotowości ludzi, ale jego uniesieniu w czasie kiedy porywa ludzi magicznym słowem wspólnota lub wspólnotowość. Zatracony w swej ułudzie staje się bardzo podatny na surowe oceny krytyków, aż w końcu postanawia uwierzyć, że jest świat śmiertelnie mu wrogi i musi go zniszczyć. Wtedy pojawia się… okrucieństwo. Prędzej czy później okrucieństwo wychodzi jak larwa z poczwarki i widzimy jak młody, ambitny Joffrey staje się zidiociałym tyranem sterowany jak pacynka palcem twórcy.

środa, 16 marca 2016

Bez chichów

Wpatrzony w lustro człowiek śmiertelny jako ten Sokrates, bo wszem i wobec znana jest owa słabość Sokratesa, czasami przestaje widzieć mocno, obsuwa się na fundamencie i kiedy nie widzi tak mocno to słabo, wręcz słabowicie dostrzega rysy i pęknięcia wizerunku własnego powstałego na kształt i podobieństwo. 



Nie trudnym zadaniem okaże się dowiedzenie, że to co widzimy w zwierciadle odbiciem jest światła podającego na przedmiot. Należy wykonać to doświadczenie ostrożnie, bo już w dziecięctwie przestrzegano nas o oczach tragicznych - oczach Bazyliszka, który nigdy nie dożył chwili, w której zmęczenie organu patrzącego zamieniało się w ogląd ciemnej strony mocy. Doświadczenie obojętności na światło wydobywa ponętny, szczegółami obdarzony, czasami nawet lekko rozmyty, nieostry, ale bliski wewnętrznemu stanowi obraz patrzącego w lustro. Wydobywa się wśród drgających tych słojów powietrznych cień narastający z głębi niejako duszy patrzącego.
Ogarnia go ów cień narosły i patrzący lustrem się stając, postrzega lustrem, myśli lustrem, a lustro jest jego prawdziwym nim. Wtedy już nie masz patrzącego, a jedynie jego nieskazitelne lustrzane odbicie, które pozbawione jest, że też pozwolimy sobie użyć zupełnie oderwanego od kontekstu rosyjskiego słowa - aszybki.

Bez żadnej wątpliwości rzec by można, że oto obiekt pożądania zwany dalej Panem Narodem również w swym życiu doświadczał i doświadcza spotkania ze zwierciadełkiem. Usprawiedliwić swój wybór należy tym, że rzecz o Pani Narodowej byłaby znacznie dłuższa i wzbogacona wieloma dodatkowymi niepotrzebnie wyciąganymi na świat dzienny wątkami do sprawy nic nie wnoszącymi. Stąd oto w lustro niech spojrzy dla dobra wspólnoty Pan Naród, którego charyzmaty znane są jak śmiertelność Sokratesa.

I spojrzał.

Barwy na obliczu Pana Narodu zeszły o oktawę głębiej i kiedy bohater nasz mógł wreszcie dostrzec we własnym odbiciu zmarszczki, rysy, pęknięcia, szramy, bruzdy, znamiona, piętna i zarysowania wpadł zbyt szybko, chciałoby się powiedzieć, że przy udziale nieznanego enzymu, katalizatora, akceleratora, wpadł w zwierciadło stając się nim w całej swojej okazałości. Odbiciem swym w sile własnego przekonania będąc Pan Naród stał się nieskazitelny i nieskazitelnością zionąc w biegu kilku miesięcy niedostrzeżenie zaczął oglądać z niepokojem trójwymiarową, szkodliwą dla doskonałości rzeczywistość i patrzył drugą stroną.

A potem niezłomny już Pan Naród postanowił nigdy, przenigdy nie wracać do postaci, w której miałby mierzyć się z walorami, a i przy okazji przeciętnościami, i tu i ówdzie szczególnościami czy też niepoprawnie używając tego słowa - słabościami. Pan Naród doświadczył nowego, pełnego życia, życia. Z całą powagą bez zbędnych chichów i traktowania spraw żartobliwie lub skandalicznie zabawnie Pan Naród kroczy ku świata bez zdrajców, bez sprzedawczyków, bez kolaborantów, bez donosicieli, bez kogokolwiek i w końcu bez ludzi - żywych nosicieli całego tego dziadostwa w świecie, bo przecież po co komu ludzie ludziom, jeśli w lustrze nie ma żadnych ludzi tylko odbicia.

Aż na koniec przyjdzie Pan Naród i przejrzy się w ukrytym skrzętnie zwierciadle i utonie w kolejnym odbiciu, ostatnim i ostatecznym, ponieważ następnego nie będzie, bo jak miałoby być coś zupełnie pozbawione wymiaru jakiegokolwiek - niemożliwe, bzdurne. I zniknie.

wtorek, 15 marca 2016

Kocham wszystkie lemingi, kocham wszystkie trolle

Wyobrażam sobie taką wypowiedź w ustach polityków kochających Polaków : "Kocham wszystkie lemingi, kocham wszystkie trolle" Byłaby to, rzecz jasna, niemała sensacja. Świat nadawałby na wszystkich częstotliwościach wypowiedzi polskich polityków deklarujących miłość do obydwu stron zwaśnionego narodu. W internecie nastąpiłby wybuch twórczej inwencji poświęconej lemingom i trollom. Ogarnęłoby nas szaleństwo równe temu z 8 czy 9 maja 1945 roku. Koniec wojny. Lemingi i trolle tańczą na jednym placu do tej samej muzyki. Widok to zaiste bardzo pociągający. Być może to zniosłoby ostry społeczny podział…

 
Wyjaśnię tym co nie wiedzą albo udają, że nie wiedzą, w co bardziej wierzę, że lemingi to zwolennicy byłego rządu (bo to i POwcy i PSLowcy, i inni), a trolle to zwolennicy PiS i wszystkich partii dookoła. Ten podział nie jest ostry, ponieważ dość duża grupa nie jest zaangażowana w politykę i czasami wyborcy przechodzą ze strony na stronę, czyli czasami są za PO, a czasami za PiS. Najtrudniejsza sytuacja jest w rodzinach gdzie mąż i żona sprzyjają różnym partiom politycznym, bo wtedy jak wszyscy wiemy, wskaźniki demograficzne lecą w dół.

Tymczasem lemingi i trolle żyją obok siebie, oddychają tym samym powietrzem, opowiadają sobie żarty o blondynkach, handlują ze sobą na placach i targowiskach, wspólnie spędzają wakacje, a czasami siadają przy wspólnym posiłku. W momencie kiedy pojawia się jakiekolwiek hasło związane mniej lub bardziej z polityką lemingi odsuwają się od trolli, a trolle wykrzywiają usta na znak dezaprobaty. Kolory wcześniej ciepłe i łagodne nagle w jednej chwili zmieniają się z zimne, chłodne, lodowate. Uczestnicy życia jak zahipnotyzowani wkraczają do rzeczywistości Gry o tron i stają się śmiertelnymi wrogami.
Na ten moment świat rozpadają się rodziny, małżeństwa, zażyłe sąsiedztwa. Potem trolle wracają do swojego świata. 


A lemingom dobrze w ich świecie i …
Dobrze jest. 


A kiedy lemingi i trolle wychodzą ze swoich światów dzieją się niebezpieczne rzeczy. Ktoś powinien nagrać komunikat dla miast i wsi polskich: "Kocham wszystkie lemingi, kocham wszystkie trolle". I po sprawie.

niedziela, 13 marca 2016

A co się stanie jak zrealizuje się scenariusz klasycznej rewolucji?



 Po ośmiu latach rządów koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego ster u władzy z większością parlamentarną przejęła głodna sukcesu partia zmierzająca do rewolucyjnych zmian - Prawo i Sprawiedliwość. W historii polskiej takie drastyczne zmiany nigdy nie wychodziły na dobre. Z drugiej strony używając języka rewolucyjnego te zmiany są koniecznością dziejową. Ale czy na pewno?

Po drugiej wojnie światowej wprowadzenie systemu komunistycznego w Polsce nie napotkało wielkiego oporu. Większość społeczeństwa przyjęła nowy system jako szansę na lepsze życie. Trzeba wiedzieć, że zawsze w dziejach ludzkości lepsze życie było śmiertelnym wrogiem dobrego życia - tak jest i w dzisiejszej Polsce. Traktując rzeczy symbolicznie, możemy powiedzieć, że doszło do pewnego rodzaju rewolucji społecznej. Duża część społeczeństwa żyjącego niegodnie przed wojną mogła po wojnie żyć lepiej, a przede wszystkim pokazać, tym "lepszym", że wcale nie są tacy lepsi. Na ten przykład przedwojenne służące z targu krakowskiego pod pomnikiem Mickiewicza, którym pańcie krakowskie zaglądały w zęby i najmowały za głodowe racje, po wojnie, przystępowały bardzo chętnie do wszelkich działań mających na celu zwykły, ludzki odwet.

Kilkadziesiąt lat później, utrzymując tezę o prawie zmian dziejowych, w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku doszło do zlekceważenia większości  społeczeństwa jaką byli robotnicy. Nie wnikając w okoliczności zaistniałej sytuacji z pewną dozą pewności możemy stwierdzić, że poróżnienie między panującą partią i niedopieszczonymi robotnikami otworzyła konflikt, którego efektem stało się obalenie rządów partii Polskiej Zjednoczonej Partii Robotnicza (ach, jakaż szkoda, że partia nie nazywała się Polska Zjednoczona Partia Robotników). Robotnicy wraz z innymi grupami społecznymi obalili system socjalistyczny (lub zamiennie komunistyczny), żeby zaprowadzić demokrację z najważniejszym dla Polski elementem tego ustroju - wolnym rynkiem.

Nie znam przypadku w historii świata, w którym ktoś deklarowałby życie w zamian za wolny rynek i nigdy, chyba, wolny rynek nie był wartością nadrzędną w działaniach politycznych. I chociaż słyszeliśmy bzdurę kiedyś wykrzyczaną: "Nicea, albo śmierć!" nie słyszeliśmy nigdy okrzyku na barykadach "Za wolny rynek!" Niestety, najprawdopodobniej nigdy nie nastąpi ta chwila, ponieważ wolny rynek nie zakłada walki przeciw komukolwiek, a jedynie konkurencję. Jakże można rewolucyjnie konkurować? Nie można, ponieważ rewolucja potrzebuje jasnych haseł i bardzo precyzyjnie sprecyzowanego wroga. Czy można zatem wyobrazić sobie dyktaturę z nieograniczonym szczególnie wolnym rynkiem? Nacjonalizacja jest pewnym sposobem, ale możemy na tym etapie rozważań ten argument poprawnie zignorować.

W 2015 roku doszło w Polsce do kolejnego przewartościowania. Donald Tusk, który jeszcze w latach 2007-2009 deklarował poświęcić szczególną uwagę najbiedniejszym i najbardziej pokrzywdzonym przez czas zmiany ustrojowej, po kilku latach po prostu o tych ludziach zapomniał. Tak się nie robi. Szybko i sprytnie ówczesna opozycja, czyli PiS wzięła pod skrzydła tychże pokrzywdzonych. Po lekkiej manipulacji dorobiliśmy się w Polsce sześciu milionów rewolucjonistów, którzy nie znając historii powołują się na fakty, które nie miały miejsca, nie znając ekonomii wyznają zasady, które prowadzą do ostatecznego bankructwa kraju, nie znając polityki, wierzą, że Polska jest mocarstwem porównywalnym z Chinami. Dla tych rewolucjonistów nie ma znaczenia nic po tym, że chcą lepiej żyć (wielu z nich powodowanych jest chciwością, ale większość to autentycznie ofiary polityki miłości Tuska lat 2007-2009).

Pozostaje bardzo zasadne pytanie, jak będzie wyglądać drugi etap rewolucji, bo wiemy, że zawsze on następował i tak naprawdę to on określał rzeczywistość na kolejne lata. Zmiany w 1945 roku były przypieczętowane w 1947 roku (tu nie będę wdawać się w szczegóły, dla osób znających sprawę to oczywiste - stalinizacja), zmiany w 1989 roku zostały skorygowane w czerwcu 1992 roku po kryzysie rządowym, a co po roku 2015? Teraz sytuacja może wyglądać trochę inaczej, ponieważ Bierut okazał się człowiekiem, Wałęsa okazał się człowiekiem nadziei. Czy Kaczyński okaże się człowiekiem, czy Leninem nie jesteśmy tego przewidzieć.

W teorii strachu mówi się, że obawiamy się tego co nieobliczalne. Kaczyński jest nieobliczalny, boimy się Kaczyńskiego, a być może on nie jest nieobliczalny tylko wszystko po nim spływa jak po Kaczyńskim. Tak czy inaczej zmierzamy według klasycznego scenariusza rewolucji do drugiego etapu. Co to będzie? Co to będzie?  Zapytaj Kaczyńskiego.

piątek, 11 marca 2016

Limeryk polityczny


Argumenty stron


Szukam dobrych argumentów, a nawet zwykłych...


Wchodzę na Facebooka, mam wielu znajomych, więc znajdę interesujące mnie zagadnienie, a mianowicie przedstawiane argumenty polityczne (zarówno te za jak i przeciw i odwrotnie). Napotykam na zdjęcie jednego z urzędujących ministrów opisane: Prawniczy nieuk, polityczny krętacz. Pod zdjęciem kilka komentarzy wskazujących niechęć do ministra. Tracę chwilkę argumentu żadnego nie znajduję. Idę dalej. Na pierwszy rzut oka może będzie pierwszy argument. Na filmie młoda pani poseł z ugrupowania opozycyjnego, jak dla mnie przyzwoicie ubrana, na dole podpis: 1000 rzeczy, których nie pokażą reżimowe media. Przechodzę niżej do komentarzy licząc na błyskotliwą ripostę, a tam: Kto to wpuścił do sejmu? Co to za stwora? Kto na to coś oddał głos? P.S; Piszę; stwora; to; co, bo wierzyć się nie chce, że to istota ludzka jest. Post scriptum służy wyjaśnieniom, a więc autor wyjaśnił dlaczego użył argumentu ad personam. Szczerze mówiąc nie na to liczyłem, ale nie będzie zaliczamy, że to beznadziejny merytorycznie, jednak argument (tak przynajmniej chciałby Schopenhauer). 




Optymistycznie brnę dalej w gąszcz wpisów i znajduję zdjęcie z wieloma posłami partii opozycyjnej, każdy z nich ma kartę, a na kartce wypisane sa afery: autostradowa, stoczniowa, amber gold i inne. Ups… myślę, gruba sprawa i zobaczę teraz gorącą dyskusję internautów. Obrazek dostał ponad 50 lajków, ale komentarze są tylko trzy: Wychłostać ich, odebrać mienie, wlożyć do komory gazowej. - taki historyczny argument, może wzbudzający odrobinę strachu, dalej: SPECIALUSCI PO ? ! - niestety tego argumentu nie rozumiem i ostatni:
Mam nadzieję ze zostaną rozliczeni i za afery poniosą karę…  Czuję się, źle. Żaden z argumentów nie jest poparty nawet minimalną umiejętnością samodzielnego rozumowania, a z drugiej strony każdy z argumentów nasączony jest sporym ładunkiem emocjonalnym.

Jestem osobą niezwykle wrażliwą i empatyczną, nad czym czasami ubolewam. Jestem też osobą rozumną, dobrze wykształconą. Przeglądam swojego Facebooka i kiedy powoduje mną rozum to ogarnia mnie stan totalnego wyjałowienia. Czytam i nie rozumiem. Natomiast kiedy powoduje mną wrażliwość serca zapadam w stan przygnębienia. W autentyczny sposób potrafię się zidentyfikować z pełnymi goryczy ludzi, którzy czują się oszukani, czy inaczej zrobieni w balona przez poprzednie rządy. To rozdarcie nie pozwala mi na zajęcie jednoznacznego stanowiska. Wiem, że ludzie powodowani emocjami są bardzo niebezpieczni i liczę się z tym, że być może będę musiał wyjechać z kraju z całą rodziną w razie zamieszek. Z trzeciej strony nie rozumiem dlaczego politycy wykorzystują słabość ludzi do emocjonalnego traktowania problemów społecznych zamiast sukcesywnie je rozwiązywać, bo przecież po to są…

sobota, 5 marca 2016

O rozgrywaniu i regułach lub ich braku


Nie istnieją zamysły ani ludzkie, ani nieludzkie, które nie uwzględniałyby zasad gry, według których obydwie strony a jedna to piszącego (Polaka), a druga czytającego (Polaka), nie pozwalałyby rozumieć reguł po swojemu. Principia mają znamię swojości, a kto o tym wie ten principia ma w garści.  I przepaść dzieląca rodaków jest w łapach wiedzącego (Polaka) i zmienić może świat. 

Wielkie poruszenie obecnego czasu, ale także czasu przeszłego, bo wszak on był bezpośrednią przyczyną burzy teraźniejszości, demaskuje błędy czasu poprzedniego, bo ten trwał tylko po to, żeby go zdekonspirować i upublicznić. Wzburzona fala targająca obserwowany świat staje się przedmiotem rozmiłowania współczesnych, ponieważ na przekór poprzednim nie znoszą Obecni ani spokoju, ani marazmu, ani apatii, ani niemocy, ani bezsilności, ani bierności, ani…  zobojętnienia. 
Obecni nie są bezbronni a to dlatego, że w mają broń w każdej z możliwych kieszeni, swoich na zamówienie szytych spodni. Dowiemy się po czasie, kiedy będzie już za późno, czy poruszenie zaczęło się przed uszyciem spodni, czy spodnie zostały uszyte, żeby wzmóc poruszenie. 


I stojąc tak naprzeciwko tego ubranego w spodnie Obecnego, nieprzygotowani na spotkanie, pozostawieni na pastwę tak zwanego losu, choć wiemy, że los już został zdefiniowany przez Obecnych i posiada takie znaczenie, którego stojący jeszcze na własnej skórze nie doświadczył, klikamy nerwowo po świecie i umawiamy się na cóż-póki-co-dające(?) spotkania. Tempus fugit, a wszelkie narzędzia wyciągane z porciąt Obecnego wykrajają żywcem organy grup, środowisk, zespołów, załóg, ekip, drużyn, wszelkich tworów wspólnotowych. Żadna legenda nie przekaże ni apokryf teraźniejszości nie przemówi do przyszłych, bo przyszłych jeszcze, jak mówi wiarygodne źródło, nie ma w teraźniejszych. Szachy się skończyły i przyjdzie oczekiwać na wiosnę jesieni patriarchy.

Bezwzględność chwili polega głównie na tym, że od chwili uciec nie można i tym samym od Obecnego uciec nie sposób, bo nawet jak do krajów zamorskich to też nie wiemy czy na spotkanie nie wyjdzie Obecny w spodniach uszytych na miarę. Rozgrywanie partii jest nieodzowne, nieuchronne od nowa i od nowa, i nie-do-wygrania, i nie do wieczora, bo jutro od początku, apiać, żeby już wystylizować język na bardziej poprawny, to samo. I krzyczeć tylko, drzeć się pozostało z wielkim pytaniem, według jakich my reguł gramy. Czy moglibyśmy za przeproszeniem to gdzieś wyguglać?

Proroczym duchem tchnięci, w podniosłym momecie dostrzegamy zasadę bardzo starą, przekładaną na różne języki świata w różnym czasie, zasadę naszych przodków, a więc uświęconą tradycją - zasadę zwaną prawdem dżungli. Jednak, żeby nie zostać posądzonymi o  trywializm należy odkrycie to przypasować do Obecnych nie po to, żeby opisać stan rzeczy, ale po to, że nauczyć się szybko nowych reguł gry, żeby nie podpaść panu Zbyszkowi i nie mieć przyjemności odradzać się na nowo z człowieka przeszłego na człowiek Obecnego. Ta gra polega chyba na tym, żeby fantastyczny świat maszyn wdrożyć przykładnie w życie wspólnoty nadwiślańskiej i popatrzeć, poobserwować.