Kraków, kwiecień, tuż po obchodach.
Panie
Prezesie, dziękuję, że Pan jest. Proszę się nie martwić. Będę pisać szyfrem.
Nikt nie zorientuje się, że przekazuje Panu pełne dane o stanie państwa ze
stołeczno-królewskiego miasta. Postaram się, żeby to był wojskowy raport.
Przepraszam za swój czasami skrótowy i tajemniczy język, ale sytuacja tego
wymaga.
Jesteśmy
oblężeni. Nikomu nie można ufać. Wszystko jest zakamuflowane. Życie wygląda tak
jak wcześniej, ale wszyscy wiemy, że to tylko pozory. Nie wiem kto jest kto,
jednak, mój drogi Panie Prezesie dowiem się tego wcześniej czy później. Staram się
nie patrzyć ludziom w oczy, żeby się nie zdradzić. Moja misja jest dużo
ważniejsza i nie mogę pozwolić sobie na błąd. Uważnie słucham tego, co do mnie
mówią. Bardzo uważnie. Szybko i sprawnie wyciągam wnioski. Żadne słowo mi nie
umknie. Przepraszam, że nie robię szczegółowych notatek, ale w każdej chwili
dnia i nocy jestem w stanie wskazać każdego, kto Pana obraził albo z Pana
szydził. Mam bardzo dobrą pamięć do twarzy.
Tu na
placu Na Stawach, choć nazwy nie powinien wymawiać, mam doskonały punkt
obserwacji. Chodzę alejkami i przysłuchuję się co mówią ludzie, a mówią Panie
Prezesie, rzeczy warte uwagi. Nie będę szczegółowo opisywać stoisk i ludzi,
żeby nie zostać zdemaskowany. Posłużę się metodą symboli. Niech ubranie - ta
maska upadłej klasy handlarzy, będzie służyć za punkt doniesienia. Ale do
rzeczy, bo chcę powiedzieć jak jest.
Sprzedawczyk
w granatowej koszuli tuż przy wejściu knuł z dwiema młodymi klientkami w
beżowym płaszczyku.
- Teraz, od kwietnia
to stać panie na dużo więcej. Widzę wypchane torby.
- A to dlaczego stać
nas na więcej? - zapytała jedna z nich wskazując młodszemu dziecku, żeby poszło
już do samochodu.
- Polskim matkom
teraz żyje się lepiej. W końcu dostały pieniądze na wychowanie dzieci.
- A co też pan mówi?
Na wychowanie to jeszcze ze cztery razy tyle, kochany panie.
- Żaden pieniądz jak
to mówią nie śmierdzi. Jeszcze jedne wybory i będzie podwyżka. - z nienawiścią
do Polski uśmiechnął się sprzedawczyk.
- Trzeba brać jak
dają, drogi panie.
- I uciekać jak biją
- dodał z przebiegłą miną kapusia stalinowskiego.
Podła
żmija pozwala sobie na aluzje pod adresem naszej Pani Premier. Nie potrafiłem
tego wytrzymać spokojnie. Pochyliłem głowę i przeszedłem obok bąkającego coś
tam, coś tam, tego zdrajcy w granatowej koszuli. Nie mogłem go dotknąć, ale
bardzo chciałem. Gdybym to zrobił zorientowałby się natychmiast kim
jestem. Wróciłem do domu. Tutaj czuję
się swobodnie i mogę do Pana pisać.
Panie
Prezesie melduję, że zadanie wykonałem. Odnalazłem dzisiaj zdrajcę narodu
szargającego dobre imię naszej kochanej Ojczyzny. Umieściłem go na liście,
którą w każdej chwili mogę Panu dostarczyć. Koniec raportu.
Nikt inny
mnie tak nie rozumie jak Pan Prezes.
Tomasz
Kokoski, ale podpisuję się inicjałami TK (nomen omen! - muszę chyba zmienić
nazwisko)
Ty Kokowski tak naprawdę czy w drugim zamiarze. Co ?
OdpowiedzUsuńPanie Dowódco (bo wiem, że Pan się zorientuje, że chodzi o oficera łącznikowego) tylko traktuję rzecz poważnie. Czołem! (Powinienem Ku chwale..., ale nie chcę się ujawnić)
OdpowiedzUsuń