Mam
wątpliwość czy nawiązanie do Brunona Schulza w kontekście polityki, marnej
polityki jest odpowiednie, ale traktuję to jako inspirację, stąd pozostawiam
sprawę nierozstrzygniętą. Bohater tego wywodu pełni najważniejszą funkcję w
państwie ku przestrodze następnym pokoleniom i być może nic po nim nie
pozostanie, a przecież szkoda nie móc uczyć się na gigantycznych błędach.
"Cisza
drgających słojów powietrznych" nieodmiennie od wielu już lat kojarzy mi
się z samotnym dyktatorem oderwanym już od jednego świata i pogrążony w drugim.
Przypadek kierujący czasami ludzkimi losami jest bardziej okrutny niż się tego
spodziewamy. Oto stoi przed nami ktoś kto jak, żeby odnieść się do
współczesnych mediów, Joffrey Baratheon - nieszczęsny młody król z serialu Gra
o tron, jest bezwolny. Ta tragiczna postać, pełniąca rolę marionetki walczy o
swoją pozycję w historii dziejów, z góry będąc skazaną na sromotną porażkę.
Młody król Joffrey dla zwiększenia dramaturgii wydarzeń politycznych zostaje
otruty, ale to nie jedyny scenariusz, która można było napisać nieszczęśnikowi.
Szekspir króla Ryszarda III unieszczęśliwił po tysiąckroć każąc mu na koniec
jego przygody z władzą prosić o konia w zamian za całe królestwo. Przyglądamy
się naszemu bohaterowi pełni współczucia, a czasami i pogardy, i zastanawiamy
się dlaczego literatura jest tak dosłowna w ilustrowaniu ludzkich słabości i dlaczego
tak kiepsko się jej uczymy (zwłaszcza w ostatnich dynamicznych politycznie
czasach).
Z
pewnością coraz częściej będzie się mówiło o samotności człowieka postawionego
na piedestale. Ktoś odejdzie z gabinetu, ktoś przypomni o przeszłości, aż świat
zapomni o człowieku i będzie widział symbol człowieka zagubionego w meandrach
własnych wyobrażeń. Marquez charakteryzował kogoś takiego, że:
"stał się człowiekiem zamyślonym i
ponurym, i nie zwracał uwagi na to, co do niego mówiono, tylko wpatrywał się w
mrok oczu, by odgadnąć to, czego mu nie mówiono". I osiągnął apogeum
swojego bycia u władzy w samotności, ponieważ "był
tak samotny w swej chwale, że nawet wrogów nie
miał". Przerażające! Ale i okrutne. Człowiek pozostawiony sobie samego
przestaje odczuwać jakiekolwiek granice jakie nakłada społeczność w jakiej
żyje. Wykreowany świat staje się natarczywą oczywistością. Człowiek władzy
mówi, że dba o wspólnotowość narodu i zaczyna wierzyć, że to co mówi nie ma
służyć samej wspólnotowości ludzi, ale jego uniesieniu w czasie kiedy porywa
ludzi magicznym słowem wspólnota lub wspólnotowość. Zatracony w swej ułudzie
staje się bardzo podatny na surowe oceny krytyków, aż w końcu postanawia
uwierzyć, że jest świat śmiertelnie mu wrogi i musi go zniszczyć. Wtedy pojawia
się… okrucieństwo. Prędzej czy później okrucieństwo wychodzi jak larwa z
poczwarki i widzimy jak młody, ambitny Joffrey staje się zidiociałym tyranem
sterowany jak pacynka palcem twórcy.
Tak się stanie, bo żaden dyktator na poważnie, czy dyktator marionetka nie kończyli inaczej. Czas się modlić za nieszczęsną duszę.
OdpowiedzUsuńA jeszcze jedno. Można rozpisać konkurs. Jaki będzie ostatni okrzyk prezydenta przed zejściem ze sceny.
OdpowiedzUsuń