wtorek, 29 marca 2016

Marsz, marsz Miliona. W tył zwrot.

W szóstą rocznicę katastrofy smoleńskiej, czyli od rozpoczęcia budowy wielkiego muru polskiego między Polakami i Polakami, między trollami i lemingami, między prawdziwymi patriotami, a tymi zwykłymi, między bohaterami i zdrajcami, między tymi, którzy za i tymi, którzy przeciw miał odbyć się marsz poparcia dla rządu, nazwany Marszem Miliona. Impreza została odwołana przez organizatorów. Raz się mówi wiśta wio, a raz prrrr… takie życie biednej szkapy. Kilka tysięcy zaangażowanych ludzi otrzymało komunikat "W tył zwrot".
Znowu zostali porzuceni. ci wszyscy, którzy poświęcili ostatnie tygodnie propagowaniu tej wspaniałej idei. Lecz tym razem to porzucenie można wytłumaczyć. Sytuacja tego wymaga, żeby zachować spokój.

Każdy kto zna naturę przekorną Polaków wie, że tak czy inaczej w Warszawie pojawią się 10 kwietnia gigantyczne tłumy popierające rząd. Trzeba znać język polski i obyczaje, żeby się w tym wszystkim połapać, a na dodatek być na bieżąco z nowościami. Ekipa rządząca wprowadziła własny sposób komunikacji ze swoim elektoratem, na uwagę zasługują dwa dość istotne elementy porozumiewania się. Pierwszy to (zaczerpnięty z NLP - programowania neurolingwistycznego) wyrażanie komunikatów przy pomocy negacji, którą słyszy tylko opozycja, a własny elektorat nie słyszy. Dla przykładu, jeden z liderów partii mówi, że nie chcemy ostrej walki politycznej do przyjadu papieża, a to znaczy, że… Drugi element to tłumacze - tłumaczą narodowi, co tak naprawdę władza do nich chciała powiedzieć. W szeregach tłumaczy jest bardzo wielu duchownych, którzy z uwielbienia do zabaw językowych przeplatają treści religijne z treściami politycznymi.

W żadnym przypadku nie może być mowy o braku odpowiedzialności ze strony organizatorów marszu, ponieważ w porę się wycofali. Nie można też mówić o lekceważeniu owego miliona ludzi, bo przecież w porę została przekazana informacja i nikt z tego powodu nie ucierpiał. Nie można też mówić o tym, że tłum zlekceważonych, sfrustrowanych ludzi przyjedzie do Warszawy i poziom agresji sięgnie niebezpiecznego pułapu. Jedno jest pewne. Nikt nie ponosi za to odpowiedzialności, ani rząd, ani tłumacze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz