Po ośmiu
latach rządów koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego
ster u władzy z większością parlamentarną przejęła głodna sukcesu partia
zmierzająca do rewolucyjnych zmian - Prawo i Sprawiedliwość. W historii
polskiej takie drastyczne zmiany nigdy nie wychodziły na dobre. Z drugiej
strony używając języka rewolucyjnego te zmiany są koniecznością dziejową. Ale
czy na pewno?
Po
drugiej wojnie światowej wprowadzenie systemu komunistycznego w Polsce nie
napotkało wielkiego oporu. Większość społeczeństwa przyjęła nowy system jako
szansę na lepsze życie. Trzeba wiedzieć, że zawsze w dziejach ludzkości lepsze
życie było śmiertelnym wrogiem dobrego życia - tak jest i w dzisiejszej Polsce.
Traktując rzeczy symbolicznie, możemy powiedzieć, że doszło do pewnego rodzaju
rewolucji społecznej. Duża część społeczeństwa żyjącego niegodnie przed wojną
mogła po wojnie żyć lepiej, a przede wszystkim pokazać, tym
"lepszym", że wcale nie są tacy lepsi. Na ten przykład przedwojenne
służące z targu krakowskiego pod pomnikiem Mickiewicza, którym pańcie
krakowskie zaglądały w zęby i najmowały za głodowe racje, po wojnie,
przystępowały bardzo chętnie do wszelkich działań mających na celu zwykły,
ludzki odwet.
Kilkadziesiąt
lat później, utrzymując tezę o prawie zmian dziejowych, w latach
siedemdziesiątych dwudziestego wieku doszło do zlekceważenia większości społeczeństwa jaką byli robotnicy. Nie
wnikając w okoliczności zaistniałej sytuacji z pewną dozą pewności możemy
stwierdzić, że poróżnienie między panującą partią i niedopieszczonymi
robotnikami otworzyła konflikt, którego efektem stało się obalenie rządów
partii Polskiej Zjednoczonej Partii Robotnicza (ach, jakaż szkoda, że partia
nie nazywała się Polska Zjednoczona Partia Robotników). Robotnicy wraz z innymi
grupami społecznymi obalili system socjalistyczny (lub zamiennie
komunistyczny), żeby zaprowadzić demokrację z najważniejszym dla Polski
elementem tego ustroju - wolnym rynkiem.
Nie znam
przypadku w historii świata, w którym ktoś deklarowałby życie w zamian za wolny
rynek i nigdy, chyba, wolny rynek nie był wartością nadrzędną w działaniach
politycznych. I chociaż słyszeliśmy bzdurę kiedyś wykrzyczaną: "Nicea, albo
śmierć!" nie słyszeliśmy nigdy okrzyku na barykadach "Za wolny
rynek!" Niestety, najprawdopodobniej nigdy nie nastąpi ta chwila, ponieważ
wolny rynek nie zakłada walki przeciw komukolwiek, a jedynie konkurencję. Jakże
można rewolucyjnie konkurować? Nie można, ponieważ rewolucja potrzebuje jasnych
haseł i bardzo precyzyjnie sprecyzowanego wroga. Czy można zatem wyobrazić
sobie dyktaturę z nieograniczonym szczególnie wolnym rynkiem? Nacjonalizacja
jest pewnym sposobem, ale możemy na tym etapie rozważań ten argument poprawnie
zignorować.
W 2015
roku doszło w Polsce do kolejnego przewartościowania. Donald Tusk, który
jeszcze w latach 2007-2009 deklarował poświęcić szczególną uwagę
najbiedniejszym i najbardziej pokrzywdzonym przez czas zmiany ustrojowej, po
kilku latach po prostu o tych ludziach zapomniał. Tak się nie robi. Szybko i
sprytnie ówczesna opozycja, czyli PiS wzięła pod skrzydła tychże
pokrzywdzonych. Po lekkiej manipulacji dorobiliśmy się w Polsce sześciu
milionów rewolucjonistów, którzy nie znając historii powołują się na fakty,
które nie miały miejsca, nie znając ekonomii wyznają zasady, które prowadzą do
ostatecznego bankructwa kraju, nie znając polityki, wierzą, że Polska jest
mocarstwem porównywalnym z Chinami. Dla tych rewolucjonistów nie ma znaczenia
nic po tym, że chcą lepiej żyć (wielu z nich powodowanych jest chciwością, ale
większość to autentycznie ofiary polityki miłości Tuska lat 2007-2009).
Pozostaje
bardzo zasadne pytanie, jak będzie wyglądać drugi etap rewolucji, bo wiemy, że
zawsze on następował i tak naprawdę to on określał rzeczywistość na kolejne
lata. Zmiany w 1945 roku były przypieczętowane w 1947 roku (tu nie będę wdawać
się w szczegóły, dla osób znających sprawę to oczywiste - stalinizacja), zmiany
w 1989 roku zostały skorygowane w czerwcu 1992 roku po kryzysie rządowym, a co
po roku 2015? Teraz sytuacja może wyglądać trochę inaczej, ponieważ Bierut
okazał się człowiekiem, Wałęsa okazał się człowiekiem nadziei. Czy Kaczyński
okaże się człowiekiem, czy Leninem nie jesteśmy tego przewidzieć.
W teorii
strachu mówi się, że obawiamy się tego co nieobliczalne. Kaczyński jest
nieobliczalny, boimy się Kaczyńskiego, a być może on nie jest nieobliczalny
tylko wszystko po nim spływa jak po Kaczyńskim. Tak czy inaczej zmierzamy
według klasycznego scenariusza rewolucji do drugiego etapu. Co to będzie? Co to
będzie? Zapytaj Kaczyńskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz